Dają ratownikom nawet 6 tys. na rękę, ale jest haczyk. "Kiedyś to była świetna opcja zarobku dla młodych ludzi"

REKLAMA
Oferują ponad 6 tys. zł na rękę, ale o chętnych i tak trudno. Nadmorskie kąpieliska szukają ratowników wodnych do pracy na nadchodzący sezon. I skarżą się, że sytuację mocno skomplikowała zmiana przepisów.
REKLAMA
Zobacz wideo

Do sezonu wakacyjnego zostało jeszcze kilka miesięcy. Ale już teraz we wszystkich nadmorskich miejscowościach Pomorza Zachodniego ruszyły rekrutacje na ratowników wodnych, którzy w wakacje będą strzec bezpieczeństwa kąpiących się na plażach. Oprócz niezłych stawek sporo ofert zawiera dodatkowe benefity. Mimo to z chętnymi do pracy nie jest najlepiej.

REKLAMA

Pracodawca zapewni krem z filtrem

Centrum Sportów Wodnych w Dąbkach potrzebuje na ten sezon 24 ratowników. W ogłoszeniu zamieszcza stawki zarobków netto. Osoba, która posiada uprawnienia, ale nie ma stażu, zarobi na rękę 5850 zł. Do tego może liczyć na darmowy nocleg, kompletny strój, wodę mineralną w czasie pracy i posiłek.

- Z uwagi na to, że to praca przez 8 godzin na słońcu, po naszej stronie są także kremy ochronne z filtrem - zapewnia Marceli Lichacy, dyrektor centrum. Dla osób z większym doświadczeniem stawki przekraczają 6 tys. zł, jest też dodatek 500 zł za funkcję szefa wieży ratowniczej. - Stawiamy na ludzi, którzy mają doświadczenie na kąpieliskach morskich. Cenne są dla nas też dodatkowe umiejętności np. patent motorowodny czy uprawnienia płetwonurka - dodaje Lichacy. - Bazujemy na ludziach, którzy są z nami od lat, ale kilka wakatów jest do obsadzenia i szukamy chętnych dużo wcześniej niż kilka lat temu - informuje dyrektor.

Zbyt wysoki próg wejścia

- Skąd ten brak ratowników? - pytam Leszka Pytla, szefa ratowników w gminie Mielno. Odpowiada, że to przez przepisy dotyczące szkoleń i uprawnień, które zmieniły się w 2011 roku. Kiedyś było tak, że bezpieczeństwa kąpiących się mogli strzec tzw. młodsi ratownicy. - To była świetna opcja zarobku dla młodych ludzi, którzy mieli skończone 16 lat. Kurs kosztował wtedy około 400-500 zł, a uprawnienia zdobywało się dość szybko. Ci, którzy odnaleźli się w tym zawodzie, zdobywali potem kolejne szlify, nabywając też cennego doświadczenia - wyjaśnia Pytel.

Teraz żeby pracować na plaży, trzeba mieć pełne uprawnienia ratownika wodnego. A to już opcja tylko dla pełnoletnich. Takie szkolenie kosztuje też zdecydowanie więcej, bo około 2 tys. zł, do tego konieczne jest ukończenie kursu KPP (kwalifikowanej pierwszej pomocy), a to kolejny koszt - 500 zł. - Efekt jest taki, że mniej osób ryzykuje takie pieniądze, nie wiedząc, czy ta praca w ogóle będzie dla nich - mówi nasz rozmówca. I wskazuje kolejny problem - ratownikiem wodnym można zostać na kursie w dowolnym miejscu kraju, np. na basenie na południu Polski. - A tacy ratownicy nie znają w ogóle specyfiki pracy na plaży. I niekoniecznie się do niej garną. Bo na plaży jest zupełnie inaczej. Powiem wprost: jest trudniej - komentuje Leszek Pytel.

REKLAMA

Wczasowicz po dwóch piwach czuje się świetnym pływakiem

Plaża to nie hotelowy basen - podkreśla szef mieleńskiej plaży. I dodaje, że przy ładnej pogodzie ratownicy zmagają się tłumem, brawurą i z wszechobecnym alkoholem wśród kąpiących. - Wciąż największym problemem jest to, że przeceniamy swoje możliwości pływackie. Kiedy dochodzi to tego alkohol, to możemy być pewni, że trzeba będzie interweniować - mówi Leszek Pytel.

Niestety na polskich plażach spragnieni słońca i kąpieli turyści w znakomitej większości przypadków mają w nosie zalecenia ratowników - nadal kłócą się z zakazem pływania za boją czy w ogóle zakazem kąpieli podczas złej pogody, kiedy wywieszona jest czerwona flaga. - To nie są niemieckie kąpieliska, gdzie ratownik ma posłuch i jak gwizdnie, to jest porządek. U nas wczasowicz po przysłowiowych dwóch piwach czuje się świetnym pływakiem albo dyrektorem - smutno uśmiecha się Pytel.

Dodaje, że morze oczywiście szybko to dobre samopoczucie weryfikuje, więc ratownicy mają co robić. - Tej pracy trzeba się nauczyć, jest wyjątkowa, ale i szalenie odpowiedzialna - dodaje szef ratowników w Mielnie, który przez wiele lat pracy niejedno widział.

To może ratownicy z Ukrainy?

Juliusz Pierwieniecki z Pogorzelicy prowadzi kursy pływania, jest też instruktorem ratownictwa wodnego. Potwierdza, że ukończenie szkolenia, które pozwala na pracę nad morzem, wymaga sporo czasu i zaangażowania. Przede wszystkim trzeba dobrze pływać i mieć kondycję. Szkolenia podzielone są na trzy moduły: młodszy ratownik WOPR, ratownik WOPR i ratownik wodny. I tylko ten trzeci poziom pozwala na podjęcie pracy w pełnym zakresie. Każdy moduł to 18 godzin szkolenia plus obowiązkowe 66-godzinne szkolenie z kwalifikowanej pierwszej pomocy.

REKLAMA

Pytam, czy nadmorskie samorządy nie mogłyby korzystać z usług ratowników z zagranicy np. z Ukrainy? Tutaj toczy się dyskusja, czy takie osoby mogą pracować w Polsce. - Mają uprawnienia ze swoich krajów, ale moim zdaniem powinni zdać polskie egzaminy - tylko wtedy możemy być pewni ich umiejętności - wyjaśnia instruktor.

A co, jak się nie uda?

Nadmorskie kurorty z reguły planują start działania strzeżonych kąpielisk na koniec czerwca. Do tego czasu muszą znaleźć chętnych do pracy. Ich minimalną liczbę określa rozporządzenie ministra spraw wewnętrznych - np. nad morzem na każde 100 metrów linii brzegowej wymagane są minimum trzy osoby. Jeżeli załóg nie uda się skompletować, kąpielisko nie ruszy. Takie sytuacje miały już miejsce w regionie w latach poprzednich, m.in. na kąpieliskach nad jeziorami w Barlinku i Golczewie.

REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA

TOK FM PREMIUM

REKLAMA
REKLAMA
Copyright © Grupa Radiowa Agory