Bydgoszcz od tygodnia prawie bez komunikacji miejskiej. Radna: Bunt rozpoczął jeden, młody, niezadowolony pracownik
Za mało autobusów, tłok, brak połączeń z kilkoma newralgicznymi punktami miasta i gminami ościennymi - tak tydzień strajku miejskich kierowców i motorniczych podsumowują mieszkańcy Bydgoszczy, którzy mają problem z dojazdem do pracy czy lekarzy. Co nie oznacza, że mają pretensje do protestujących.
Pasażerowie, którzy cierpią z powodu protestu, zwracają też uwagę na brak dokładnych rozkładów jazdy. - Na przystankach wiszą papierowe, na szybko stworzone rozkłady jazdy, w których zapisana jest godzina odjazdu autobusu z przystanku początkowego. Musimy sami liczyć, ile czasu zajmie mu dojazd do przystanku, na którym czekamy, a to niełatwe - skarżą się mieszkańcy.
Od ostatniej soboty (25 czerwca) po Bydgoszczy jeździ wyłącznie tymczasowa awaryjna komunikacja zastępcza. Miasto wraz z drugim, prywatnym przewoźnikiem uruchomiło 16 linii. To tylko około 50 autobusów. - Od poniedziałku 4 lipca sytuacja nieco się poprawi - deklaruje w rozmowie z TOK FM Tomasz Okoński, rzecznik Zarządu Dróg Miejskich i Komunikacji Publicznej w Bydgoszczy.
- W tygodniu rozesłaliśmy prośby o wsparcie do przewoźników z całej Polski. W poniedziałek wyjedzie na bydgoskie ulice dodatkowych 30 autobusów. Dzięki temu wzmocnimy awaryjną komunikację, będzie więcej kursów - dodaje. Jak mówi, w kolejnych etapach drogowcy planują siatkę połączeń rozszerzyć, by móc skomunikować pozostałe, nieobjęte wcześniej tymczasową komunikacją, dzielnice miasta. Drogowcy planują też uruchomić awaryjne połączenia międzygminne. - Liczymy jednak na to, że strajk kierowców i motorniczych się zakończy i będzie można uruchomić normalną komunikację - dodaje rzecznik.
Porozumienia wciąż nie ma
Kierowcy i motorniczowie z Miejskich Zakładów Komunikacyjnych, którzy nie wyjeżdżają na ulice od tygodnia, domagają się podwyżek i zwiększenia w spółce liczby etatów. Zapewniają, że są gotowi ruszyć do pracy, ale wyłącznie po tym, jak prezydent miasta spotka się z nimi i podpisze porozumienie.
Nad rozwiązaniem problemów w MZK pracuje powołana przez radę miasta komisja doraźna, w skład której wchodzi ośmioro radnych. - Na posiedzeniu komisji, już nieco spokojniej, chociaż wciąż z emocjami, szukamy wyjścia z sytuacji - mówi radna Joanna Czerska-Thomas. - Na pierwszym spotkaniu wysłuchaliśmy wszystkich stron, przewodniczącego związku zawodowego, prezesa MZK i prezydenta miasta. Dowiedziałam się wielu nowych rzeczy, nie wszystkie mogę upublicznić, ale one rzucają nowe światło na sprawę - deklaruje radna. - Fakty są takie, że 24 czerwca pracownicy porzucili swoje stanowiska pracy, a gdy załoga MZK rozpoczęła bunt, mieszkańcy Bydgoszczy nie dojechali do pracy, dzieci i młodzież po świadectwa, a seniorzy do lekarza. Mieszkańcy ościennych gmin nie mieli pojęcia, dlaczego autobusy nie przyjeżdżają na przystanki. (...) Dowiedziałam się też, że bunt rozpoczął się od jednego, młodego, niezadowolonego pracownika - tłumaczy radna.
Po burzliwej i zdominowanej przez temat protestu sesji, na której prezydent Rafał Bruski wyjaśniał, dlaczego - zdaniem ratusza - bunt pracowników jest nielegalnym strajkiem, związek zawodowy za zgodą załogi uznał postulaty z 24 czerwca i wszedł w stan sporu zbiorowego. A to zmieniło sytuację prawną. W związku z tym prezydent Bruski zapowiedział rokowania, później mediacje, a jeśli te się nie powiodą, będzie podstawa do legalnego strajku.
Posiedzenie komisji, która ma doprowadzić do rozwiązania sytuacji w bydgoskim MZK Beata Korzeniowska
Chodzi o pieniądze
Pracownicy MZK żądają 10 mln zł na podwyżki. Według nich pieniądze były już zabudżetowane, jednak spółka dostała od miasta nie planowane 152, tylko 142 mln zł.
Joanna Czerska-Thomas przekonuje, że zarobki kierowców bydgoskiego MZK sięgają 97 proc. średnich pensji kierowców w innych, dużych miastach w Polsce. W przypadku motorniczych jest to 95 proc. - W 2021 roku pracownicy otrzymali podwyżkę 300 złotych brutto, a w kwietniu tego roku - 210 zł z wyrównaniem od stycznia. W czerwcu były prowadzone rozmowy między prezesem a związkami zawodowymi i prezes miał w lipcu przedstawić propozycje porozumienia - dodaje radna. Z każdym kolejnym dniem strajku sytuacja finansowa miejskiej spółki się pogarsza. Według słów Czerskiej-Thomas każdy dzień protestu kosztuje spółkę ponad 600 tysięcy złotych.
W niedzielę pracownicy MZK planują spotkanie na Starym Rynku, przed ratuszem. Gros mieszkańców, mimo problemów z komunikacją, popiera ich protest.
- Makabryczna zbrodnia w Lgocie Murowanej. Jest akt oskarżenia
- Iga Świątek w półfinale turnieju w Stuttgarcie. Z kim się zmierzy?
- Mężczyzna podpalił się pod sądem, w którym rozstrzygano sprawę Trumpa
- Mastalerek upomina PiS. Chodzi o Kurskiego. "Nie wyciąga wniosków"
- Członkowie NATO podjęli "konkretne zobowiązania" w sprawie Ukrainy. "Pomoc jest w drodze"
- Tego Pekin nie przewidział. Chińskie elektryki "korkują" europejskie porty
- Bosak zdradza kulisy imprezy w hotelu poselskim. "Maski spadają"
- Wiem, że nic nie wiem czyli "największa żenada w historii komisji" [659. Lista Przebojów TOK FM]
- Wzajemne ataki Izraela i Iranu to tylko "anomalia"? Wrócą do "bicia się pod kołdrą"
- Polska straci unijne pieniądze? "Poważne nieprawidłowości"