"Byliśmy w stanie pokonać wszystko, nawet jelitówkę, która złapała całą czwórkę". Kajakarze z Łodzi dopłynęli na Bałtyk

REKLAMA
Katarzyna Giedrojć
Jak zapowiadali, tak zrobili. Grupa kajakarzy z Łodzi dopłynęła do Morza Bałtyckiego. Niemal wszędzie, gdzie się pojawiali, byli witani z entuzjazmem przez lokalną społeczność. - Oni nas podziwiali i kibicowali nam. Niektórzy nie wierzyli, że naprawdę to robimy - opowiadają. Będą kolejne podróże?
REKLAMA
Zobacz wideo

"Krańcówka" to słowo popularne w centralnej Polsce, ale nieznane w innych zakątkach. W Łódzkiem "krańcówką" określa się miejsce, gdzie swoją trasę kończą autobusy lub tramwaje, a teraz również kajaki. Kajakarze z Łódzkiego Klubu Kajakowego Albatros dopłynęli bowiem do końca zapowiadanej wyprawy - nad Bałtyk i oznaczyli to miejsce właśnie nazwą "krańcówka".

REKLAMA

- Miasto Łódź ma swoją nową "krańcówkę" w Dźwinowie nad morzem. To nasz ogromny sukces i ogromna radość. Było to wielkie przedsięwzięcie wymagające dobrego planu logistycznego. Udało się, a teraz nawet żal, że się skończyło - mówi Agnieszka Szulc, prezeska klubu. Choć przyznaje, że w trakcie wyprawy "bywało różnie".

Trasa spływu wyniosła 755 kilometrów. Biegła rzeką Ner, Wartą, Odrą, przez Jezioro Dąbie, Zalew Szczeciński, cieśninę i rzekę Dziwna, Zalew Kamieński - aż do Morza Bałtyckiego. Na stałe w wyprawie brały udział cztery osoby. Do nich dołączały kolejne w różnych etapach. Łącznie popłynęło 50 osób, w tym 30 z Łódzkiego Klubu Kajakowego Albatros.

Kajakarze z Łódzkiego Klubu Kajakowego Albatros dopłynęli z Łodzi do Morza BałtyckiegoKajakarze z Łódzkiego Klubu Kajakowego Albatros dopłynęli z Łodzi do Morza Bałtyckiego zbiory własne łódzkich kajakarzy

Miesiąc na wodzie

Kajakarze z Łodzi wypłynęli 1 kwietnia. Planowali dopłynąć do Dźwinowa w miesiąc. Mieli przygotowaną dokładną rozpiskę. Poszczególne odcinki liczyły od 13 do 50 kilometrów. Cel osiągnęli. - Podczas tej wyprawy nie zależało nam na biciu rekordów. Nie chcieliśmy nikomu nic udowodnić. Odbyła się w atmosferze niesamowitej. Nasi koledzy i koleżanki przyjeżdżali do nas, dołączali i płynęli z nami. Zwykle towarzyszyli nam również inni kajakarze z całej Polski - opowiada Szulc. - Niektórzy płynęli jeden dzień, inni dwa. Byli tacy, którzy towarzyszyli nam trzy dni - dodaje.

REKLAMA

Najkrótszy odcinek przebiegał rzeką Ner, na samym początku trasy. Jak jednak słyszymy, był najbardziej wymagający. - To nas ogromnie rozczarowało. Odcinek był najbardziej męczący z powodu zaśmiecenia rzeki. Mijaliśmy lodówki, pralki i opony, które ludzie po prostu wyrzucali do wody. Gdy jako kajakarze musimy ominąć powalone drzewo, to nas to nie dziwi, ale gdy są to wielkogabarytowe śmieci, jest to przerażające - mówi Arkadiusz Jadczak z Łódzkiego Klubu Kajakowego Albatros.

Kajakarze z Łódzkiego Klubu Kajakowego Albatros dopłynęli z Łodzi do Morza BałtyckiegoKajakarze z Łódzkiego Klubu Kajakowego Albatros dopłynęli z Łodzi do Morza Bałtyckiego zbiory własne łódzkich kajakarzy

Do trudniejszych odcinków należały również te pod koniec trasy - począwszy od Jeziora Dąbie przez Zalew Szczeciński. - Tam pogoda nie pozwoliła nam na wypłynięcie. Podjęliśmy decyzję, że czekamy aż wiatr zmieni kierunek. To była dobra decyzja, bo ostatecznie przepłynęliśmy ten odcinek w pięknym słońcu - wspomina Agnieszka Szulc. - Najbardziej się baliśmy końca, bo nigdy wcześniej nie pływaliśmy kajakami po morzu. Tymczasem okazał się najprzyjemniejszy - dodaje.

Zimny kwiecień i jelitówka

Kajakarze nie ukrywają, iż liczyli na to, że pogoda będzie sprzyjająca przynajmniej przez część wyprawy. Pomylili się. Dni ciepłe i przyjemne były zaledwie trzy. Pozostałe były zimne, wietrzne i do tego często deszczowe. - Pogoda zadbała, aby ta wyprawa była jeszcze trudniejsza. Mieliśmy wszystko, nawet śnieg i mróz - mówi Szulc.

REKLAMA

- Było zimno podwójnie, bo płynęliśmy często w mokrych ubraniach. Z drugiej strony była taka adrenalina, że byliśmy w stanie pokonać wszystko, nawet jelitówkę, która złapała całą naszą czwórkę. Obrałem taktykę, żeby myśleć tylko o tym, co jest w danej chwili, a nie do przodu. Nie zastanawiałem się nad tym czy będę miał siłę na jutro, bo mógłbym się poddać - wspomina z kolei Arkadiusz Jadczak.

Zaskoczeni gościnnością

Łódzcy kajakarze odwiedzili 29 miejscowości. Wszędzie byli miło witani. Część noclegów umawiali w drodze. Spali najczęściej u strażaków-ochotników, ale też m.in. u księży, korzystając z gościnności Caritasu, w klasztorze, u harcerzy, na przystaniach motorowodniackich i u wędkarzy.

- Gdy dopływaliśmy, niejednokrotnie czekała na nas ugotowana zupa. Często byliśmy gośćmi tych osób. Uwierzyłem ponownie w ludzi, Polaków, ich dobroć. Opiekowali się nami jak rodziną. W okresie świątecznym na plebanię zaprosił nas proboszcz z parafii miejscowości, w której gościliśmy, a na koniec spakował nam całe świąteczne jedzenie i kazał ze sobą zabrać - opowiadają kajakarze. - W Wielki Post natomiast strażacy zrobili dla nas zupę ze smażonej papryki - dodają.

Kajakarze z Łódzkiego Klubu Kajakowego Albatros dopłynęli z Łodzi do Morza BałtyckiegoKajakarze z Łódzkiego Klubu Kajakowego Albatros dopłynęli z Łodzi do Morza Bałtyckiego zbiory własne łódzkich kajakarzy

REKLAMA

Gdy dopływali na miejsce, czuli zainteresowanie ze strony lokalnej społeczności. Pisano o nich w mediach społecznościowych czy w lokalnej prasie. W wielu miejscowościach przypłynięcie kajakarzy z Łodzi w kwietniu było niemałym wydarzeniem.

- Oni nas podziwiali i kibicowali nam. Niektórzy nie wierzyli, że naprawdę to robili. Tym bardziej, że wypływaliśmy w prima aprilis. Robili nam zdjęcia. Jeden pan szedł z nami z psem przez pięć kilometrów i nam podpowiadał, jak płynąć i omijać przeszkody. Był to lokalny mieszkaniec, który znał dobrze teren. Pomagał nam na przykład przenosić kajaki. Pan Marek natomiast na jednym z odcinków jechał samochodem wzdłuż rzeki i robił nam zdjęcia, a później nam je wysłał. Rolnicy często przerywali swoje prace i do nas podchodzili. Podobnie wędkarze i zwykli ludzie, którzy pytali, co nas skłoniło do płynięcia do morza - opowiada Arkadiusz.

Kajakarze z Łodzi mieli promować miasto z okazji 600. urodzin. To się udało. Po drodze opowiadali, jak zmienia się Łódź i co ciekawego można tu zobaczyć. Część ze spotkanych osób zapowiedziała, że przyjedzie w lipcu na urodziny miasta, inni mówili, że wybiorą się na Festiwal Światła.

Chcą tam wrócić

W połowie wyprawy uczestnicy marzyli o wygodnym łóżku i cieple. Dziś przyznają jednak, że gdy przygoda się zakończyła, zaczęli tęsknić. Arkadiusz Jadczak zapewnia, że mniejszymi etapami, ale pokona tę trasę jeszcze raz z rodziną. Agnieszka Szulc twierdzi, że zakochała się w kajakarstwie morskim i na pewno wróci nad Bałtyk. O przygotowaniach do wyprawy pisaliśmy TUTAJ.

REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA

TOK FM PREMIUM

REKLAMA
REKLAMA
Copyright © Grupa Radiowa Agory