Nauczycielka z Łomży: Czara goryczy również we mnie się przelała. Tak źle jeszcze nie było

Anna Gmiterek-Zabłocka
"Pracuję w szkole 22 lata i zaryzykuję stwierdzenie, że tak źle jeszcze nie było" - napisała w mediach społecznościowych nauczycielka z Łomży. W rozmowie z nami wyjaśnia, co miała na myśli i jak - w swojej pracy - stara się, mimo wszystko, dbać o swoich uczniów.
Zobacz wideo

Katarzyna Zając-Malinowska jest nauczycielką języka angielskiego w łomżyńskim "ekonomiku", czyli Zespole Szkół Ekonomicznych i Ogólnokształcących nr 6. Niedawno zamieściła w mediach społecznościowych długi i przejmujący wpis, odnoszący się do pracy w szkole. Napisała m.in. o sfrustrowanych nauczycielach, zestresowanych uczniach - obładowanych niepotrzebnymi kartkówkami i sprawdzianami czy zdenerwowanych rodzicach.

"Mam ochotę krzyczeć, żebyśmy się wszyscy do cholery zatrzymali. Przestali wrzucać do jednego wora nauczycieli, którzy nigdy nie powinni pracować z dziećmi i tych, którzy są do tego stworzeni. Żebyśmy nie traktowali jednakowo rodziców, którzy zaczynają rozmowę od krzyku i oczekiwań oraz tych, którzy chcą wyrazić swoje potrzeby i spotkać się z nauczycielem i dyrektorem w miejscu, gdzie będzie się mówić o faktach, z uwzględnieniem potrzeb każdej ze stron" - napisała Zając-Malinowska.

Komentarz nauczycielki odbił się szerokim echem. Wywiązała się pod nim dyskusja, wielu internautów podawało go dalej. 

Katarzyna Zając-Malinowska nie kryje, że w polskiej szkole jest dziś trudno. Ale - jak mówi - najważniejsze jest nastawienie i to, aby "chciało się chcieć".

- Zaryzykuję stwierdzenie, że żaden minister - nawet ten, który przyjdzie po ministrze Czarnku - nie ma już wpływu na moje emocje związane z edukacją. Jako nauczyciel mam swój cel. Czara goryczy - w tym wpisie na Facebooku - również we mnie się przelała, ale chciałam dać jasny sygnał, że ja nie tylko narzekam, ale przede wszystkim szukam rozwiązań - mówi nam nauczycielka. 

Zając-Malinowska wychodzi z założenia, że nauczyciele nie są od tego, by "naprawiać uczniów". - Nie chodzi o to, by poprawiać im pamięć, trenować koncentrację, by wytrzymywali po osiem godzin w ławce. To nie oni są do naprawiania. Dzieci przychodzą do szkoły, bo chcą się uczyć. Pytanie tylko, co my z tą szkołą robimy, że one po jakimś czasie jednak nie chcą do niej przychodzić - zastanawia się nasza rozmówczyni. 

Jak podkreśla, oceny nigdy nie mogą być na pierwszym planie, bo wtedy traci się z oczu ucznia. - I myślę, że od tego powinni wyjść wszyscy dorośli zaangażowani w edukację. Mamy do czynienia ze zjawiskiem iluzji wiedzy czy iluzji uczenia. Oceny są proste, stawia się je szybko. I jeżeli my karmimy ucznia ocenami dobrymi, czyli karmimy marchewkami, ale z drugiej strony karzemy tego ucznia kijami w postaci jedynek, to jest to wszystko zewnątrzsterowne. I to nie prowadzi absolutnie do tego, by młodego człowieka zmotywować do nauki. W efekcie uczniowie nie chcą, nie lubią chodzić do szkoły - przekonuje.

Zając-Malinowska podkreśla, że jako rodzicowi zależy jej na tym, by w szkole dziecko rozwijało takie kompetencje jak np. współpraca z ludźmi, kreatywność czy rozwiązywanie problemów. - Dlatego dla mnie jako nauczycielki - nad podstawą programową - są te właśnie umiejętności: kontakt ze sobą i z innymi, wsłuchiwanie się w potrzeby innych, myślenie krytyczne, przetwarzanie informacji - wylicza.

Nasza rozmówczyni wskazuje, że rozumie nauczycieli, którzy mówią: "Na to nie ma w szkole czasu. Najważniejsza jest nauka i podstawa programowa". - Ja też tak kiedyś myślałam - przyznaje. - Ale dziś wiem, że to myślenie błędne. Bo nie jest sztuką, by na lekcji włożyć temu młodemu człowiekowi do głowy jak najwięcej wiedzy, o której zapomni. (...) To sformułowanie ze studiów: "Zdaj, zakuj, zapomnij" jest wciąż żywe. Czy my naprawdę tego chcemy? To jest właśnie ta iluzja nauczania, o której wspominałam - mówi. 

Nauczycielka Katarzyna Zając - MalinowskaNauczycielka Katarzyna Zając - Malinowska Fot. archiwum prywatne

"Najważniejszy jest szacunek do drugiego człowieka"

Nauczycielka stara się, by na jej lekcjach tematy realizowane były w ścisłej współpracy z młodymi ludźmi. Podaje jeden z przykładów. - Załóżmy, że mamy rozmawiać na języku angielskim o przeszłości. I ja im daję wolną rękę: nagraj coś, napisz, opowiedz, zaśpiewaj - zrób to jak chcesz, ale przekaż mi tyle i tyle informacji, użyj co najmniej tylu i tylu słów. I wtedy 15 uczniów w grupie językowej robi to na 15 różnych sposobów. I to jest fajne - opowiada nasza rozmówczyni. 

Jak dodaje, w szkole - dla niej - najważniejszy jest szacunek do drugiego człowieka, w tym do ucznia. - I choćby przyszedł minister Czarnek, Kowalski czy jakikolwiek inny, to żaden z nich nie może mi nakazać braku szacunku dla drugiego człowieka. Ja mam silną wolę, swoje wartości i nie ma mowy o tym, by ktoś mi coś narzucał. Kiedyś częściej mówiłam na lekcji: "Nie dyskutuj", a dziś mówię raczej: "Czy mogę ci w czymś pomóc?". To jest zmiana mentalna i tego nie da się zatrzymać. I ja się z tego cieszę - mówi Zając-Malinowska. 

DOSTĘP PREMIUM

WE WSPÓŁPRACY Z