"Głowa była tak pełna, że robiłem selekcję problemów na czerwone, żółte i zielone". Burmistrz Ustrzyk Dolnych o pierwszych dniach wojny

REKLAMA
Krościenko w powiecie bieszczadzkim, w gminie Ustrzyki Dolne, było jednym z miejsc, gdzie rok temu uchodźcy przekraczali granicę z Polską. Długie kolejki, mnóstwo nerwów, strach i niepokój, co będzie dalej. O miasteczku pomocowym, które wyrosło wtedy na przejściu, Elżbieta Mazur-Bielat rozmawia z burmistrzem Ustrzyk Dolnych Bartoszem Romowiczem.
REKLAMA
Zobacz wideo

To, co imponowało od pierwszych chwil, kiedy na Ukrainę spadały rosyjskie bomby, to serce, z jakim Polacy ruszyli do pomocy. Wielu mieszkańców regionu natychmiast zaczęło pomagać. 

Faktycznie ten zryw był ogromny. Kiedy wojna się rozpoczęła i ogłosiliśmy, że będziemy zbierać dary, pierwszym magazynem była sala konferencyjna Urzędu Miasta i Gminy w Ustrzykach Dolnych. Przyjmowaliśmy pierwsze rzeczy około południa, a po południu już wszystkie stoły były zajęte. Następnego dnia nie było już nawet szans, żeby cokolwiek wcisnąć i trzeba było uruchamiać kolejne magazyny. Pamiętam, że po tygodniu mieliśmy pełną halę, gdzie wszystko było uporządkowane, posegregowane - dzięki wolontariuszom, mieszkańcom Ustrzyk Dolnych, ale nie tylko, bo ludzie przyjeżdżali z całego województwa.

REKLAMA

Pokazaliśmy, jak - jako Polacy - potrafimy się solidaryzować z ludźmi w potrzebie, mimo że historia naszych narodów jest trudna. Wielokrotnie, kiedy byłem w Ukrainie w sprawach zawodowych, na spotkaniach z samorządowcami ukraińskimi, to gdzieś tam w tle pojawiały się flagi banderowskie, pomniki Bandery. I trzeba powiedzieć, że nawet te osoby, które krytykowały naszą współpracę z Ukrainą właśnie przez te postbanderowskie aspekty, zamilkły w pierwszych dniach wojny. Nie pomagały, ale przynajmniej nie przeszkadzały.

Ta spontaniczna pomoc Polaków i ogrom obowiązków, który spadł na samorządy, to pamięta się z pierwszych tygodni po ataku wojsk Putina na Ukrainę. Co w ramach tej już zorganizowanej pomocy działo się w gminie Ustrzyki Dolne?

My - mimo że pomagaliśmy - ciągle mieliśmy swoje zadania jako samorząd. To było oczywiste, że nie możemy przedłużyć na przykład terminu wydawania warunków zabudowy tylko dlatego, że pracownicy tego wydziału zajmowali się wydawaniem żywności uchodźcom. Wielkie ukłony dla moich pracowników, którzy pokazali, że w sytuacji kryzysowej potrafią być bardzo skutecznym przedsiębiorstwem pomocowym.

Każdy wiedział, jakie ma zadanie, czym się musi zająć. Wspólnie - od rana do nocy, nawet przez 24 godziny - realizowaliśmy swoją pracę. Ludzie, którzy mieli dotąd spokojny, ośmiogodzinny tryb od 7:30 do 15:30, zmienili swój sposób życia i pracy, żeby pomagać innym. Uczyliśmy się na żywym organizmie, operowaliśmy na otwartym sercu. Wydaje mi się, że pod taką presją, w nowych okolicznościach, ze świadomością, że ta wojna dzieje się u naszych sąsiadów, że tam giną ludzie, wykonaliśmy jednak dobrze tę pracę i możemy być z niej zadowoleni.

Po roku widać, że można było pewne rzeczy zorganizować lepiej, łatwiej, skuteczniej. Mam nadzieję, że tej lekcji nigdy nie będziemy musieli wykorzystywać w przyszłości.

REKLAMA

Bartosz Romowicz, burmistrz Ustrzyk DolnychBartosz Romowicz, burmistrz Ustrzyk Dolnych Urząd Miasta i Gminy Ustrzyki Dolne

A co było najtrudniejsze wtedy - rok temu?

Dla mnie jako młodego ojca - bo moja córka miała pół roku, gdy wybuchła wojna - bardzo trudne były kontakty, rozmowy z matkami, które przekraczały granicę, stojąc czasem po sześć-siedem dób w kolejce. Widok tych kobiet z dziećmi był bardzo trudny. Niejednokrotnie i łzy pociekły, i załamał mi się głos. Do dziś pamiętam kobietę, która uciekła z Chersonia z trójką dzieci, najmłodsze z nich było w wieku mojej córki. Kiedy przekroczyła granicę, mogła w kontenerze, który był przygotowany specjalnie dla dzieci, spokojnie nakarmić to dziecko, przebrać, założyć pieluchy odpowiedniego rozmiaru, założyć wyprane i wyprasowane ciuszki. Gdybym zamknął teraz oczy, to zobaczyłbym twarz tej dziewczyny.

Co działo się potem z ludźmi, którzy w gminie Ustrzyki Dolne przekraczali polsko-ukraińską granicę?

Nasze miasto i gmina - tak jak całe województwo - decyzją rządzących zostało wskazane jako tranzytowe. Po przekroczeniu granicy - a według moich szacunków w Krościenku było to 40 tysięcy osób - ludzie mieli trafiać do innych miejsc w Polsce, poza Podkarpaciem. Nasza rola ograniczała się do zapewnienia opieki osobom oczekującym na odprawę: ciepłego posiłku, koca, herbaty, jakiejś zabawki dla dziecka - tych pierwszych potrzeb. Następnie, po przekroczeniu granicy, spokojnego czasu w oczekiwaniu na wyjazd do tego miejsca, w którym ta osoba miała spędzić kolejne dni, tygodnie, miesiące, a może i jest tam do dzisiaj.

Przyznam, że nie wnikałem już w to, kto i gdzie jedzie. Tych problemów do rozwiązania w punkcie obsługi podróżnych czy w punkcie recepcyjnym było tak dużo, że człowiek nie był w stanie przyswajać innych informacji.

REKLAMA

Przyszedł taki moment, po pierwszych kilkunastu dniach, że głowa była tak pełna problemów do rozwiązania, że robiłem wstępną selekcję kłopotów - na te czerwone, żółte i zielone. Czerwone, które trzeba rozwiązać od razu, żółte, które mogą trochę poczekać, ale nie za długo, i zielone, którymi można się zająć, gdy wojna się skończy.

Bartosz Romowicz, burmistrz Ustrzyk DolnychBartosz Romowicz, burmistrz Ustrzyk Dolnych Urząd Miasta i Gminy Ustrzyki Dolne

Jak długo trwał ten tryb kryzysowy, w którym wtedy byliście? Kiedy te nadzwyczajne środki przestały być potrzebne?

To trwało mniej więcej dwa, trzy miesiące. Już maj był dużo spokojniejszy, a czerwiec zupełnie spokojny. Przełomowy był moment, kiedy obronił się Kijów. Kiedy wojska rosyjskie zaczęły się wycofywać z ukraińskiej stolicy, to ruch na granicy był wyraźnie mniejszy i naszej pracy było coraz mniej. Każdy starał się wrócić do swoich zadań, a to grono osób, które zajmowały się pomocą Ukrainie, zmniejszało się. Dzisiaj to jedna, dwie osoby, które nadzorują tę działalność. Gdyby jednak była taka konieczność, to myślę, że jednym, dwoma, może pięcioma telefonami i jednym spotkaniem z moimi współpracownikami bylibyśmy w stanie zafunkcjonować tak jak rok temu, tyle że już łatwiej, bo wiedzielibyśmy, co każdy z nas ma robić.

Co zmieniły te wydarzenia sprzed roku w gminie, w mieszkańcach Ustrzyk i okolic? Co zostało po tamtym zrywie?

Widzę, że wojna, która trwa od roku, zmieniła w ludziach myślenie. Okazało się, że jeżeli jest konieczność pomocy, to jeden człowiek drugiemu z chęcią pomoże. Mieliśmy kilka takich zrywów w nowoczesnej historii. Pamiętam, gdy umierał papież Jan Paweł II, gdy kibice różnych klubów szli w jednym marszu pamięci. Zawsze jednak te zrywy się kiedyś kończyły. Teraz pokazaliśmy, jakim wielkim jesteśmy narodem i jeszcze na tym punkcie nie wykopaliśmy żadnych rowów. Więc na razie jest dobrze.

REKLAMA

*Z najnowszych danych wynika, że w gminie Ustrzyki Dolne na stałe zostało około dwustu osób z Ukrainy, w tym około czterdzieściorga dzieci w wieku szkolnym. W tym tygodniu gmina otworzyła miniżłobek dla dzieci z Ukrainy. Dzieci mogą tam spędzać nawet osiem godzin dziennie, tak by rodzice mogli w tym czasie chodzić do pracy. Za funkcjonowanie ośrodka przez najbliższy rok zapłaciła organizacja pozarządowa. Kilkanaście miejsc wypełniło się w pierwszych dniach funkcjonowania miniżłobka.

REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA

TOK FM PREMIUM

REKLAMA
REKLAMA
Copyright © Grupa Radiowa Agory