Bieszczadzka ciuchcia bez zimowych kursów, m.in. przez brak turystów. "W tym roku nie jest najlepiej"

REKLAMA
Niewielu turystów, konieczne remonty torów i taboru, a do tego kłopoty z kupnem odpowiedniego węgla - wszystko to sprawiło, że Fundacja Bieszczadzkiej Kolejki Leśnej po raz pierwszy od lat nie organizuje w ferie zimowych przejazdów kultową bieszczadzką ciuchcią. Najbliższe kursy dopiero w kwietniu.
REKLAMA

Zimowe kursy parowozami wróciły na trasę wąskotorówki między Cisną a Balnicą kilka lat temu. I już wtedy pracownicy Fundacji Bieszczadzkiej Kolejki Leśnej słyszeli od znajomych kolejarzy z różnych stron Polski, że to trudne zadanie. Zwłaszcza wtedy, gdy w Bieszczady wraca zima jak sprzed 20 czy 30 lat.

REKLAMA

- Sami odśnieżamy szlak. Bywało i tak, że 9 kilometrów trasy trzeba było odśnieżać cały tydzień. To kosztuje nas przede wszystkim dużo pracy. Przed pociągiem, który wiezie turystów, musi pojechać pociąg roboczy, żeby sprawdzić, czy nic się nie wydarzyło, czy nic nie blokuje torów. Trzymamy się dyscypliny dotyczącej bezpieczeństwa - mówi Mariusz Wermiński, prezes zarządu Fundacji Bieszczadzkiej Kolejki Leśnej, która 25 lat temu wskrzesiła dawną wąskotorówkę przewożącą drewno z lasu i przystosowała do wożenia turystów.

Pług, łopaty i wszystkie ręce na pokład

Zimowe kursy bieszczadzką ciuchcią były zagrożone już kilka lat temu, kiedy w grudniu spadło bardzo dużo śniegu. - Wydawało się, że nie będziemy gotowi na moment rozpoczęcia ferii. Zastanawiałem się, czy nie wywiesić białej flagi - wspomina prezes Wermiński. - Ale panie, które pracują w biurze, stwierdziły, że upadnie morale, jeżeli przerwiemy tę akcję. Udało się dotrzeć do Balnicy i dzięki temu jeździliśmy przez całe ferie - opowiada.

W ostatnich latach pociągi kursowały przez okres ferii dla wszystkich województw. W tym roku oznaczałoby to przygotowanie rozkładu jazdy od 16 stycznia, kiedy jako pierwsi wolne mieli uczniowie z podkarpackiego, lubelskiego, łódzkiego, pomorskiego i śląskiego, do 26 lutego, kiedy kończy się wolne dla dolnośląskiego, mazowieckiego, opolskiego i zachodniopomorskiego.

Bieszczadzka ciuchcia to turystyczna lokomotywa regionu. Ale trudno porównywać ruch turystyczny w tej części Polski latem i zimą. W sierpniu każdego dnia kolejka przewozi średnio 1800 osób, tymczasem przez całą zimę od 3 do 5 tysięcy.

REKLAMA

- Znamy się tu w Bieszczadach, rozmawiamy ze sobą, wiemy, jakie jest zainteresowanie i jaki ruch turystyczny. I w tym roku nie jest najlepiej. Niektóre punkty gastronomiczne, noclegowe pozawieszały działalność - mówi Wermiński.

Czarny parowóz na białych połaciach śniegu

Prezes Wermiński pytany, czy fundacja ma problemy z kupnem węgla, zapewnia, że akurat ta kwestia jest daleko na liście powodów wstrzymania kursów, choć przyznaje, że w Bieszczadach jest kłopot z węglem, zwłaszcza o takiej kaloryczności, jakiej potrzebują parowozy. W pierwszej kolejności węgiel dostają oczywiście mieszkańcy. Poza tym bieszczadzka ciuchcia nie załapuje się na rządowe programy, bo to ani nie dom, ani nie strategiczne przedsiębiorstwo - choć dla wielu pracowników tak właśnie ją postrzega. Teraz część z nich wybiera urlopy, pozostali pracują i przygotowują lokomotywy, wagony i tory do wiosennych i letnich kursów.

Prezes zarządu Fundacji Bieszczadzkiej Kolejki Leśnej nie kryje, że on najbardziej lubi właśnie te zimowe przejazdy. - Rozpalony i buchający parą parowóz tworzy pewną atmosferę, która przenosi nas w czasie. Maszyna parowa jednak ma swój czar. Jeżeli jeszcze trafi się na dobrą pogodę, to wtedy ten czarny parowóz na białych połaciach śniegu... Odkryte wagony, w środku piec typu koza, można zobaczyć ogień, co też już ogrzewa serce. To jest taki ekstrakulig. Tak jak sanki zostawiamy dwa ślady i mkniemy do Balnicy. No, może "mkniemy" to trochę przesada, bo maksymalna prędkość to 15 kilometrów na godzinę - śmieje się Mariusz Wermiński.

REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA

TOK FM PREMIUM

REKLAMA
REKLAMA
Copyright © Grupa Radiowa Agory