Ukraińskie miasta błagają o pomoc. "Potrzeby są obecnie nawet większe niż były"

Anna Gmiterek-Zabłocka
Urzędnicy z Lublina apelują: "czas znowu otworzyć serca dla Ukraińców". Do miasta niemal codziennie trafiają prośby o pomoc i wsparcie od samorządowców z Ukrainy. Chodzi o leki, żywność, ręczniki, koce, generatory prądu. Niestety, możliwości pomocy jest coraz mniej.
Zobacz wideo

Ewelina Graban kieruje Referatem Programów i Projektów Międzynarodowych w Centrum Współpracy Międzynarodowej w Lublinie. To ona - razem ze współpracownikami - od początku wojny koordynowała pomoc, która przejeżdżała przez Lublina. Odprawiła ponad 100 tirów i jeden pociąg z pomocą humanitarną - ubraniami, żywnością, lekami, środkami opatrunkowymi, ręcznikami, kocami czy pościelą. Wszystkim tym, o co prosili samorządowcy z miast Ukrainy. 

- Nie mam wątpliwości, że potrzeby są obecnie nawet większe niż były. Pamiętam, że w początkowych miesiącach wojny mieliśmy bardzo dużo ręczników i pościeli, a strona ukraińska niespecjalnie o takie dary prosiła. Dziś bardzo o to proszą - właśnie o ręczniki, pościel, nawet używane. Bo mają bardzo wielu rannych, dla których takie rzeczy są niezwykle potrzebne, m.in. w szpitalach przy froncie. Potrzeby są więc ogromne, a pomoc - niestety - dzisiaj już bardzo mała - mówi pani Ewelina. 

Jak dodaje, regularnie dostaje prośby o pomoc z ukraińskich większych i mniejszych miast. - Nie przestawajmy pomagać, bo każda, nawet najmniejsza pomoc ma znaczenie. Ciągle otrzymuję prośby: "Jak będziecie cos dla nas mieli, dajcie znać". Ale na razie jest naprawdę ciężko - przyznaje nasza rozmówczyni.

Potrzebna jest choćby żywność nadająca się do dłuższego przechowywania - konserwy, mąka, cukier, olej, ryż. Towarem pierwszej potrzeby są dziś także świece, powerbanki czy generatory prądu. Urzędnicy z Lublina prowadzą aktualnie taką zbiórkę, o czym pisaliśmy na naszym portalu.

Wcześniej pomocy było mnóstwo

- Nigdy nie byliśmy specjalistami od logistyki. Na początku takie hasła jak: pojemność tira, palety czy europalety, tonaż, wózki widłowe - to była dla nas czarna magia. Ale musieliśmy się wszystkiego nauczyć. Poza tym potrzeby się zmieniały. Była to ciężka organizacyjna praca - opowiada Marta Wójtowicz, kierowniczka Referatu do Spraw Promocji Międzynarodowej Urzędu Miasta Lublin. Jak dodaje, początki były chaotyczne, ale nikt nie był i nie mógł być przygotowany na wojnę. - Pisały do nas osoby z innych krajów, które chciały się włączyć w pomaganie, a wiedziały, że Lublin działa bardzo prężnie i przekazuje pomoc na Ukrainę - mówią nasze rozmówczynie. 

Pomoc, która trafiała do Lublina z innych krajów, to było m.in. wiele tirów z darami od francuskiej organizacji Protection Civile. - To był zupełny przypadek, że Francuzi weszli z nami w taką współpracę. Okazało się bowiem, że szefowa misji tej organizacji na Ukrainę miała znajomego, który był u nas wcześniej, w Lublinie, na studiach doktoranckich. Poprzez te kontakty nawiązaliśmy współpracę i rzeczywiście ten student był z Lublinem związany emocjonalnie, tu mieszka jego mama i on bardzo nam pomógł - opowiada Ewelina Graban.

Początkowo przyjeżdżały całe konwoje humanitarne, po kilkanaście ciężarówek. - Lubelskie MPK udostępniło nam zajezdnię trolejbusową na Grygowej. Tam mogliśmy bezpiecznie przechować te transporty, przepakować i koordynować przekazanie na Ukrainę - wspomina Marta Wójtowicz. 

Urzędniczki i jednocześnie przedstawicielki Lubelskiego Społecznego Komitetu Pomocy Ukrainie podkreślają, że wszystkie dary były wcześniej konsultowane ze stroną ukraińską. - Oni nam przekazywali, czego potrzebują, a my to podawaliśmy dalej. To było działanie według listy potrzeb - tłumaczy Wójtowicz. I dodaje, że wśród darów była żywność, leki, opatrunki, generatory. - Przy czym pomoc medyczną wysyłaliśmy na tzw. linię zero, na front. Część darów kupowaliśmy z darowizn, m.in. od naszych miast partnerskich. Czasami były to bardzo specjalistyczne sprzęty - opaski uciskowe, opatrunki izraelskie, specjalistyczne nożyczki. Nie znaliśmy się na tym, ale musieliśmy się nauczyć. Kupowaliśmy specjalistyczny sprzęt według wytycznych ukraińskich - dodaje Ewelina Graban. 

Urzędniczki starały się też kontrolować sytuację na granicy tak, aby tiry z pomocą humanitarną nie stały w długich kolejkach. - Niejednokrotnie to było bardzo trudne. Przygotowywałyśmy też dokumentację na granicę, by szybciej poszło. Także wiele różnych działań podejmowałyśmy. I dalej podejmujemy, jeśli jest jakiś transport, ale dziś są one jednak rzadkie - mówią nasze rozmówczynie. I apelują: nie ustawajmy w pomocy. Bo wojna wciąż trwa, a potrzeby w Ukrainie są ogromne. Brakuje m.in. żywności. Ludzie niejednokrotnie siedzą w piwnicach czy schronach głodni, czekając na jedzenie czy świece. 

DOSTĘP PREMIUM

WE WSPÓŁPRACY Z