''Po przekroczeniu granicy jest zupełnie inny świat". Dzieci z Ukrainy znalazły schronienie w Lublinie
Benjamin ma 16 lat, pochodzi spod Kijowa i wychowuje się w rodzinie zastępczej - razem z dziewięciorgiem innych dzieci. Przez pierwszych 10 miesięcy wojny wszyscy byli na miejscu, w Ukrainie. - Mieliśmy wybudowaną nową siedzibę, nowy dom, do którego się wprowadziliśmy, 20 kilometrów od Kijowa. Niestety wybuchła wojna. Budynek został zniszczony, a my wyjechaliśmy do Czerniowców [w południowo-zachodniej Ukrainie - red.] - opowiada pani Liza, zastępcza mama dzieci.
- W Czerniowcach byliśmy trzy miesiące, ale postanowiliśmy wrócić. Wyremontowaliśmy nasz dom ponownie, przy wsparciu wolontariuszy. Ale znów zaczęły się wybuchy i naloty. Było strasznie. Powiedziano nam, że pozostanie tam będzie bardzo niebezpieczne. Dlatego musieliśmy się zdecydować na wyjazd - dodaje, nie ukrywając emocji.
Niedawno cała rodzina trafiła do Lublina i znalazła schronienie w domu, który powstał w centrum miasta specjalnie z myślą o małych uchodźcach. Jest prowadzony przez Stowarzyszenie SOS Wioski Dziecięce. - Dzieci są teraz szczęśliwe - mówi pani Liza.
- Dla mnie to było nie do uwierzenia, że po kilkunastu godzinach w drodze, bo tyle jechaliśmy do granicy, jest jakby kompletnie inny świat. Świat, w którym nie wyją syreny alarmowe, w którym można się spokojnie wyspać, wyjść na ulicę, pospacerować. Nie trzeba patrzeć w niebo i sprawdzać, czy coś nie leci. To jest nie do uwierzenia. Tak blisko, a taki kontrast - mówi z kolei wspomniany już Benjamin. Przyznaje, że teraz jest szczęśliwy, choć i w jego oczach pojawiają się łzy, gdy opowiada, że musieli zostawić Ukrainę.
Benjamin, 16-latek spod Kijowa Fot. Anna Gmiterek-Zabłocka/ Radio TOK FM
"Czekamy na kolejne dzieci"
Dom dla ukraińskich dzieci i młodzieży znajduje się w samym centrum Lublina. To budynek, w którym wcześniej były pomieszczenia biurowe. Stowarzyszenie SOS Wioski Dziecięce otrzymało obiekt na dłuższy czas od prywatnego darczyńcy, który chciał się w ten sposób przyłączyć do pomagania w obliczu wojny. Pokoje są 2-, 3- i 4-osobowe. Na dziś w ośrodku znajduje się 22 dzieci i piątka dorosłych osób, jest jeszcze kilkanaście wolnych miejsc. - Czekamy na kolejne dzieci - mówi dyrektor domu Adam Jaszczuk.
Do Lublina trafiły na arzie dwie duże, 12-osobowe rodziny zastępcze - jedna z Kijowa, druga spod Kijowa. Jest też mama z dwójką adoptowanych dzieci. Sami przygotowują sobie śniadania i kolacje, obiady są natomiast dostarczane w ramach cateringu. Na miejscu jest jadalnia, przygotowano również duży pokój do zabawy.
Zabawki w domu dla ukraińskich dzieci w Lublinie Fot. Anna Gmiterek-Zabłocka/ Radio TOK FM
Jeden z młodszych chłopców wita nas wierszykiem o tym, że jest Ukraińcem i jest z tego dumny. Maluchy - wspólnie z nieco starszymi wychowankami - bawią się klockami. Budują domy, samochody, miasteczko. Widać, że świetnie się dogadują.
Jak mówi nam koordynatorka domu Natalia Tołoczko, zarówno dzieci, jak i dorośli otwarcie mówią o wojnie i o tym co widzieli. W opowieściach pojawiają się czołgi na ulicach, latające nad głową samoloty i ludzie, którzy zginęli. W oczach dzieci jest strach i przerażenie, choć - w trakcie zabawy - widać już iskierki radości. Po 10 miesiącach życia na wojnie, dziś mogą odetchnąć i poczuć się w miarę bezpiecznie.
- Staramy się pomóc tym rodzinom, jak możemy. Jako, że dopiero przyjechały, na początek pomagamy z formalnościami. Chodzi o nadanie numeru PESEL, tłumaczenie niezbędnych dokumentów, wizyty u lekarzy. To, co najpilniejsze - wylicza dyrektor Jaszczuk.
Dzieci i rodzice zastępczy będą mieć lekcje polskiego, pojawi się również psycholog. Pomoże Lubelski Społeczny Komitet Pomocy Ukrainie, z którym koordynatorka domu dla dzieci i młodzieży jest już w kontakcie.
Co ważne, w domu zatrudniona została m.in. pani Natalia - Ukrainka, która razem z rodziną przyjechała do Lublina na początku wojny i też jest pod opieką Domu Młodzieży SOS (to placówka, która działa w Lublinie od dawna, dla polskich dzieci). - Tutaj pomagam w kuchni. Co robimy? Co chcą. Na przykład barszcz ukraiński, syrniki, naleśniki. To, co dzieci lubią najbardziej - mówi. - To, że mogę tu pracować, że mam zajęcie, nie muszę siedzieć w domu, jest dla mnie niezwykle ważne. Można choć na chwilę zająć myśli czymś innym niż wojną - dodaje.
Dziewczynki z rodziny zastępczej z Ukrainy Fot. Anna Gmiterek-Zabłocka/ Radio TOK FM
W lubelskim domu zamieszkały dzieci od 3. do 18. roku życia. Jest m.in. Sasza, Jula, Żana, Ihor, Zariana, Alisa, Artiom, Wania. - Są dziewczynki, które jeździły w Ukrainie na łyżwach figurowych albo grają w hokeja. Mamy też piłkarza i artystę. Dzieci mają naprawdę różne zainteresowania. Jest nawet chłopiec, który chce być architektem i rozmawia z nami o lubelskiej architekturze. Ale najbardziej lubią się bawić - mówi koordynatorka domu.
Wszystkie dzieci mówią jedno - że chcą jak najszybciej wracać do domu, do Ukrainy. - Traktują przyjazd tutaj trochę jak wycieczkę. To ich uspokaja. Zobaczymy, jak się to wszystko ułoży. Ale na razie jest dobrze, czują się bezpiecznie - podsumowuje pani Natalia.
- Członkowie NATO podjęli "konkretne zobowiązania" w sprawie Ukrainy. "Pomoc jest w drodze"
- Tego Pekin nie przewidział. Chińskie elektryki "korkują" europejskie porty
- Bosak zdradza kulisy imprezy w hotelu poselskim. "Maski spadają"
- Wiem, że nic nie wiem czyli "największa żenada w historii komisji" [659. Lista Przebojów TOK FM]
- Wzajemne ataki Izraela i Iranu to tylko "anomalia"? Wrócą do "bicia się pod kołdrą"
- Polska straci unijne pieniądze? "Poważne nieprawidłowości"
- Nieamerykańskie spojrzenie na wojnę w Wietnamie. O serialu "Sympatyk"
- Dziecko urodzone przy granicy z Białorusią. "Będę zabiegał o procedurę azylową"
- Co z konfiskatą aut pijanym kierowcom? Bodnar o szczegółach nowelizacji
- Jędraszewski grzmi: "Żadne poczęte dziecko nie jest częścią matki"