"Jest kobieta, której mina urwała nogę i cudem ocalały wojskowy". W Domach Nadziei ksiądz pomaga uchodźcom

REKLAMA
Anna Gmiterek-Zabłocka
- W pomaganiu uchodźcom kierujemy się czterema zasadami: przyjąć, ochronić, integrować i promować - mówi ksiądz Mieczysław Puzewicz, pomysłodawca Domów Nadziei dla uchodźców. Specjalne miejsca powstały na Lubelszczyźnie. Aktualnie mieszka w nich około 100 osób.
REKLAMA
Zobacz wideo

Ksiądz Mieczysław Puzewicz to duszpasterz młodzieży i wolontariatu, przez wiele lat rektor kościoła Świętego Ducha w Lublinie, twórca lubelskiego Centrum Wolontariatu. Pomaga uchodźcom i migrantom od ponad 20 lat. Uznał, że potrzebują miejsca, w którym mogliby się poczuć jak w domu. - W pomaganiu uchodźcom kierujemy się czterema zasadami: przyjąć, ochronić, integrować i promować. W ośrodkach dla uchodźców, przy liczbie kilkuset osób w jednym miejscu, często z różnych krajów, nie ma mowy, aby następowały jakieś procesy integracyjne. A nasze Domy Nadziei mają sens i głębokie znaczenie, o czym dziś już jestem absolutnie przekonany - mówi.

REKLAMA

Domy Nadziei znajdują się w Lublinie i pod Lublinem. Są to domy jednorodzinne, ale też duże mieszkania. Obecnie w zdecydowanej większości zajmują je rodziny z Ukrainy, które uciekły do Polski przed wojną. Trafiają tu też jednak osoby z polsko-białoruskiej granicy, pochodzące m.in. z Etiopii, Afganistanu czy Iraku. Są też Białorusini.

- Kluczowym momentem w kontakcie z uchodźcami jest ten, gdy dajemy im klucze. W ośrodku dla cudzoziemców jest zawsze tak, że ktoś zamyka czy otwiera drzwi, każe się uciszyć, jak jest za głośno albo wyprowadzić. A tu, gdy człowiek dostaje do ręki klucze, to jakby odzyskuje sprawczość nad własnym życiem, uzyskuje pewną podmiotowość - otwiera kiedy chce, zamyka kiedy chce - opowiada ks. Puzewicz. 

Ksiądz Mieczysław Puzewicz ze znajomym KurdemKsiądz Mieczysław Puzewicz ze znajomym Kurdem Fot. archiwum prywatne ks. Mieczysława Puzewicza

Jak dodaje, w Domach Nadziei - w zależności od wielkości - mieszka od dwóch do pięciu rodzin. W sumie to ponad 100 osób. - Nawiązują się między nimi określone relacje, przyjaźnie. Oni sami muszą ustalić sprawy porządkowe czy kwestię zakupów, muszą się dogadać. Mają też opiekuna domu, który pomaga im w różnych sprawach, choćby urzędowych - tłumaczy duchowny. Jak podkreśla, w kontakcie z uchodźcą najważniejsze jest zawsze zbudowanie tzw. strefy zaufania.

REKLAMA

- Jeśli pokażemy się jako osoby, które naprawdę chcą ich wysłuchać, to jest pierwszy krok do budowania więzi. W nich niemal zawsze jest ogromna potrzeba opowiedzenia o tym, co im się przydarzyło, dlaczego uciekli ze swojego kraju, jak przebiegała podróż, jak się dostali do Polski. Gdy powstanie zaufanie, łatwiej jest o kolejne kroki - wsparcie na rynku pracy, naukę polskiego, opiekę nad dziećmi - opowiada dalej nasz rozmówca.

Cały projekt prowadzony jest we współpracy z UNHCR, czyli Wysokim Komisarzem ONZ do spraw Uchodźców.

Ksiądz Mieczysław Puzewicz ze znajomym KurdemFot. Jakub Orzechowski / Agencja Wyborcza.pl

Rodzina może mieszkać w Domu Nadziei trzy miesiące, z możliwością przedłużenia pobytu. Centrum Wolontariatu oferuje m.in. wsparcie w postaci kursów zawodowych, lekcji języka polskiego, organizacji opieki nad dziećmi (świetlica dla dzieci, dofinansowanie do żłobków i przedszkoli), pomocy w znalezieniu zakwaterowania czy spotkań integracyjnych z Polakami.

REKLAMA

Część uchodźców już się usamodzielniła. - Co ważne, dla każdej rodziny uchodźczej szukamy rodziny partnerskiej z Polski. Widzimy, że jest to bardzo potrzebne, dlatego że jeśli nawiążą się takie naturalne relacje, to potem wszyscy się ze sobą zaprzyjaźniają. Dzieci razem się bawią, spotykają, są wspólne uroczystości, pomoc - mówi Puzewicz. 

Prawie 5 tysięcy osób

Historie mieszkańców Domów Nadziei są bardzo różne. W jednym mieszkają osoby chore i z niepełnosprawnością. Jest m.in. kobieta, której na wschodzie Ukrainy mina urwała nogę, ale jest też cudem ocalały wojskowy kierowca, który został ciężko ranny. - Jego historia jest wręcz filmowa. Trafił do szpitala, razem z rosyjskimi żołnierzami, bo "zapłacił" za to. Dał im swoją złotą obrączkę. Tak się uratował. Mężczyzna znalazł się ostatecznie na Białorusi i stamtąd dostałem telefon, czy byłbym w stanie mu pomóc. I tak odebraliśmy go z granicy - mówi gość TOK FM.

Rodzina była pewna, że Ukrainiec nie żyje. - Dopiero z Polski zadzwonił do żony, do dzieci. To było bardzo, bardzo wzruszające. Dopiero wtedy dowiedzieli się, że żyje, jest u nas. Dziś wszyscy są razem. Ten pan już ma endoprotezę, jest na rehabilitacji, będzie przechodził rekonstrukcję szczęki, bo ma też bardzo zniszczoną twarz - opowiada ksiądz Puzewicz.

W Domu Nadziei są też osoby, które leczą się onkologicznie. Pomaga im ukraińska felczerka, od lat mieszkająca w Polsce i znająca realia polskiej ochrony zdrowia. 

REKLAMA

W innym z domów mieszka z kolei grupa głuchoniemych z Zaporoża. - Jak się okazało, najszybciej się odnaleźli w tej nowej, polskiej rzeczywistości. Czterech panów bardzo szybko znalazło pracę jako kierowcy, bo na aplikacji im się wszystko wyświetla, nie muszą nic mówić. Jeżdżą, wożą pasażerów i dobrze sobie z tym radzą - mówi duchowny. W ramach integracji uchodźców w jednym z Domów Nadziei powstał też zespół taneczny "Bratki". - Założyła go Ukrainka, jedna z naszych wolontariuszek. Bo chodzi również o proces dbałości o własną tożsamość kulturową - opowiada ksiądz. 

Przez Domy Nadziei - od momentu kryzysu humanitarnego na polsko-białoruskiej granicy i od wojny w Ukrainie - przewinęło się ponad cztery tysiące siedemset osób. Pod opieką wolontariuszy wciąż pozostaje około pół tysiąca. 

REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA

TOK FM PREMIUM

REKLAMA
REKLAMA
Copyright © Grupa Radiowa Agory