"Nie mamy w Polsce swoich domowych talerzy, części rodziny i znajomych, ale świętujmy. Bo święta są w nas"
Helena Nagirna - psycholożka ze Lwowa - przyjechała do Polski tuż po wybuchu wojny, razem z 16-letnim synem. Mieszka w Lublinie i pomaga swoim rodakom przetrwać ten trudny czas. Prowadzi terapię, od stycznia uruchamia bezpłatne grupy wsparcia dla dzieci i dorosłych.
- Codziennie słyszę: "Nie wiem, co z nami będzie" - przyznaje w rozmowie z nami Helena. Jak mówi, jej wsparcie polega m.in. na tym, że rozmawia, rozmawia i jeszcze raz rozmawia. Część Ukrainek i Ukraińców czuje bezsilność, apatię i ogromny lęk. - Ważne, by myśleć o tym, co tu i teraz. Wiadomo, że nikt z nas nie wie, kiedy wojna się skończy. Dlatego musimy żyć tu, gdzie jesteśmy. Pytam tych, którym pomagam, co zrobiłeś czy zrobiłaś ostatnio dla siebie? I często słyszę: "nic". A to ważne - dodaje.
Czasem, jak mówi, wystarczą proste rzeczy. - Ugotuj obiad, pomaluj rzęsy, wyjdź z psem na spacer - wylicza.
- Niektórzy mówią, że nie chcą robić nic dla siebie, bo nie czują takiej potrzeby. A ja odpowiadam wtedy: to zrób coś dla innych, a przez to też pomagasz sobie - tłumaczy psycholożka. I zachęca na przykład do pomocy któremuś z dzieci z Ukrainy, choćby w odrabianiu prac domowych.
Helena Nagirna ze Lwowa Fot. Anna Gmiterek-Zabłocka/ Radio TOK FM
Święta? "Trudny czas"
Psycholożka opowiada, że ostatnio miała wiele pytań o to, jak w obliczu wojny obchodzić Boże Narodzenie. - Nie mamy w Polsce swoich domowych talerzy, nie mamy części rodziny i znajomych, ale świętujmy. Bo święta są w nas - podkreśla. - Nieważne, ile osób jest przy stole, czy ile jest na nim potraw. Nie pozwólmy, by wojna odebrała nam ten piękny czas. Część z nas będzie obchodzić święta z polskimi rodzinami, inni - razem z innymi Ukrainkami i Ukraińcami - mówi dalej pani Helena.
Przyznaje, że część ukraińskich rodzin pytało ją, co z kolędami, bo Polacy mają zupełnie inne niż w Ukrainie. - Odpowiadałam, że przecież możemy się nauczyć też polskich kolęd i śpiewać wspólnie. Ale możemy też nauczyć Polaków którejś z naszych, ukraińskich kolęd. Możliwości są różne, warto je dostrzec - dodaje psycholożka.
Jak sama podchodzi do świąt? - To mój ulubiony dzień w roku. Szczególnie ważna jest kutia, którą bardzo lubię i która musi się pojawić. I żadna wojna nie stanie mi na przeszkodzie, bym ją zjadła - stwierdza. - Na Wigilię będę u rodziny, tutaj w Lublinie. Drugiego dnia wyjeżdżam z właścicielką mieszkania, które wynajmuję, do jej bliskich, którzy traktują mnie jak córkę. A potem mam jeszcze spotkanie z koleżankami, które poznałam w Polsce - opowiada.
Święta Ukraińców
Takich osób jak Helena Nagirna są w Polsce tysiące. Na przykład Tania, która przyjechała spod Kijowa. Zamieszkała w Lublinie z dwójką dzieci. Pracuje, dzieci chodzą do szkoły. - My w Ukrainie mamy święta prawosławne, 6 stycznia. Ale w tym roku wszystko stanęło na głowie, dlatego będę świętować u moich polskich przyjaciół. To ludzie, którzy od początku wojny nam pomagają. Nie znaliśmy się wcześniej, ale otworzyli przed nami swój dom i swoje serca - opowiada. Przygotowuje ukraińską sałatkę winegret. To w jej domu była tradycja.
Jest też Nastia Kinzerska - z pochodzenia Ukrainka, od wielu lat mieszka w Lublinie i pracuje w urzędzie miasta. Od pierwszego dnia wojny działa w Lubelskim Społecznym Komitecie Pomocy Ukrainie. Jak mówi, u niej w domu święta są dwukrotnie - tak jak w Polsce i tak jak w Ukrainie, 6 stycznia. - Czym więcej okazji do świętowania, tym przyjemniej. Zwłaszcza dla dzieci - śmieje się. - W tym roku nie mówimy "wesołych świąt". Jedyne życzenie na święta, to: "oby zwycięstwo Ukrainy było jak najszybciej". Bo nie ma mowy, by wojna zakończyła się w inny sposób. Ludzie będą bronić każdego kawałeczka naszej, ukraińskiej ziemi. Pamiętajmy o tym także w święta - dodaje.
Nastia przyznaje, że dla osób, które uciekły przed wojną, święta to trudny czas, bo wracają wspomnienia. - Chcemy być blisko tych ludzi, którzy musieli zostać w Ukrainie, walczą o nasz kraj, a są dla nas bliscy. Wracamy myślami do tych miejsc, które były dla nas cenne, a części z nich już nie ma. Niebezpieczeństwo w Ukrainie się nie kończy, nawet w tych spokojniejszych regionach. Część ludzi sobie nie radzi. Nasza psychika nie jest przygotowana na narastający stres - mówi.
Podkreśla, że duża część ukraińskich rodzin jest w Lublinie już od wielu miesięcy i jakoś zaczynają sobie radzić. Ale są też takie, które dopiero przyjeżdżają - w związku z zimą i trudnymi warunkami. - Spotkałam ostatnio mamę, która wytrwała w Ukrainie osiem miesięcy, była w ciąży, tam urodziła. Ale teraz już zdecydowała się wyjechać. Dziecko urodziło się jako wcześniak, potrzebuje ciepła, dobrych warunków, a w Ukrainie zimno, często brakuje też wody. Uznała, że musi opuścić swój kraj dla dobra dziecka - opowiada pani Nastia.
-
Min. Moskwa chce zabierać paszporty krytykom PiS-u. "Putin też by chciał, żeby Nawalny wyjechał"
-
Rosja kończy jako wasal Chin. "Putin brzmiał płaczliwie, jak suplikant lekko zdesperowany"
-
"Chiny najbardziej boją się jednego". Prof. Góralczyk zdradza, jak działa Pekin. "Przemalować, przechytrzyć"
-
Gdzie jest Adrian Klarenbach? Nieoficjalnie: Gwiazdor TVP zawieszony. Poszło o posła Zjednoczonej Prawicy
-
Siedem osób rannych podczas egzekucji komorniczej w Brzegu. Doszło do wybuchu
- Książę William jest w Polsce. Niespodziewana wizyta w Rzeszowie
- Czy Emigracja XD jest przereklamowana?
- Apostazja - jak wystąpić z Kościoła? Wzór oświadczenia
- Okrzyki "Judasze", poleciały jajka. Incydent przed wystąpieniem wicepremiera Kowalczyka w Jasionce
- Kierowcy ciężarówek protestują. Na S8 są poważne utrudnienia. Zator ma 10 km