"SMS starego typu", prosto z cmentarza. Wysyłają go ci, którzy szukają swoich krewnych
Michał Mikulski: Ile pradziadek miał wnuków? To pytanie w listopadzie pada pewnie często na cmentarzu i bywa, że prowadzi do burzliwych rozmów, bo przecież każdy wie lepiej. Pan - jako specjalista od pokrewieństwa - czuje się bardziej potrzebny w tym okresie? Popełniamy błędy w ustalaniu korzeni?
Przemysław Portuś, prezes Stowarzyszenia Genealodzy Zamojszczyzny: Przy grobach spotykają się różne odłamy naszej rodziny. Zapalają świeczki, poznają się, pierwszy raz widzą się młodzi, wielokrotnie widzą się starzy. Bywa też tak, że nie wszyscy zdają sobie sprawę, skąd przyszli do tego grobu. Wiedzą, że tu leży dziadek, tam pradziadek albo inna bliska osoba, która być może jest z naszej rodziny, ale ma zupełnie inne nazwisko albo inną jego pisownię. Na naszym terenie są nagrobki chociażby w języku rosyjskim.
Każdy z uczestników spotkań przychodzi ze swoją historią, wiarą i z podejściem. My chodzimy po różnych cmentarzach, spotykamy różne wyznania bądź zapiski. Próbujemy to odczytać. Są u nas specjaliści, którzy czytają w każdym języku dostępnym w okolicy: rosyjskim, niemieckim, polskim czy po łacinie. Te nasze dokonania powodują, że możemy komuś otworzyć oczy, że - stojąc przy grobie - ma szansę poznać historię swojej rodziny.
Spotkaliśmy się dziś na cmentarzu. Zastanawiałem się, czy wypada to robić tutaj. Nie chciałem całej działalności genealogów sprowadzić do ustalania danych na nagrobkach. Tu jednak wiele poszukiwań ma swój początek. Gdybyśmy po cichu podsłuchali rozmowy na cmentarzu 1 listopada, to nie ma pan wrażenia, że szukamy głównie po gałęziach - najwyższych partiach drzewa genealogicznego?
Każdy z nas jest w stanie sięgnąć wstecz o 250 lat - tyle jest najczęściej do udokumentowania dzięki naszym rozmówcom.
Natomiast my na cmentarzu jesteśmy w stanie o wiele więcej odczytać. Tu spotykają się żywi ludzie, w dodatku często przy przysłowiowym korzeniu swojego rodu. Niektóre osoby poznają się pierwszy raz przy grobie. Okazuje się, że to członkowie dużej rodziny. Naszym zadaniem jest odsłonięcie tej historii.
A 1 listopada to w Polsce święto, na które zjeżdżają ludzie z całego świata, nie tylko miejscowi. Nagle otwieramy oczy, widząc, że przyjechała rodzina, o której nie mieliśmy zielonego pojęcia. Nasi badacze - wiedząc o tym, że takie rodziny się spotykają - przesyłają im "SMS-y starego typu", czyli zostawiają listy na grobach z prośbą o kontakt.
Ale mówimy tu tylko o grobach z Pana środowiska, członków stowarzyszenia czy po prostu "zwyczajni" ludzie w taki sposób też szukają swoich krewnych i na przykład - za Państwa poradą - wieszają karteczki na nagrobkach?
Jeżeli wiem, że w tej części kraju - albo jakiejś innej - mamy grobowiec, co do którego mamy prawo myśleć, że to jest członek naszej rodziny, to prosimy zarządcę cmentarza czy znajomych (...), aby umieścić informacje kontaktowe. Czasem my też otrzymujemy takie prośby. Oczywiście z adnotacją, że ja jestem krewnym z linii takiej, synem tego i tego, i proszę o kontakt.
I to jest dość popularna forma?
To jest bardzo popularna forma. Bardzo dużo ludzi współcześnie dzięki temu odzyskało dane albo informacje od osób, które opiekują się tym grobem, a niejednokrotnie okazało się, że są to członkowie rodziny.
Bardzo proste.
Bardzo. Drugim prostym sposobem - chodząc na groby 1 listopada - jest robienie zdjęć tego nagrobka. Na zdjęciu mamy fotografie osoby zmarłej, informacje skrajne: kiedy się urodził, kiedy umarł. Wiele kobiet ma też nazwisko panieńskie. I od tego możemy zacząć poszukiwania. Żeby uzyskać informacje o historii swojej rodziny - można ją spisać z każdego nagrobka naszych bliskich.
Jesteśmy zatem kalendarzowo w najlepszym czasie, żeby pójść na skróty i spróbować ustalić naszych krewnych za pomocą karteczek zostawianych na grobach. Warto z tej okazji skorzystać, ale jeszcze cały czas chodzi mi po głowie to, co powiedział Pan wcześniej. Mianowicie, że każdy z nas jest w stanie - w prosty sposób - zaglądając do archiwów, przeglądając internet - sięgnąć do swoich korzeni 250 lat wstecz.
Tak.
Nawet moich, gdy niewiele Pan wie na mój temat? Nie wywodzę się ze znanej rodziny z tego terenu, być może jestem nawet z innego regionu?
Na terenie Lubelszczyzny działa grupa wolontariuszy, która nazywa się Lubgens. Są to ludzie, którzy zajęli się indeksacją aktów stanu cywilnego terenu województwa lubelskiego, terenów przyległych, również wołyńskich i lwowskich. Wyszukiwarka ma w tej chwili 8,5 miliona rekordów, które pozwalają na szybkie przeanalizowanie treści. Można sobie je przeindeksować, wrzucić fragment nazwiska i przy dobrym podejściu - jeżeli poznaję jakąś osobę, która chce poznać dzieje swojego nazwiska - jesteśmy w stanie pomiędzy 200 a 300 osób sprawdzić. Możemy przeczytać wszystkie metryki i utworzyć podstawowe drzewo genealogiczne.
Podam na swoim przykładzie. W momencie, w którym moja żona siadła ze mną do budowy drzewa genealogicznego jej strony, to - razem z mamą - znalazły 500 nazwisk.
Niesamowite i niesamowite jest to, że można robić to w domu, na komputerach.
I na aplikacjach. Jest między innymi wyszukiwarka myheritage.pl, która przejęła bazy zarówno w Polsce, jak i w USA, a niedawno też we Francji. Możemy bardzo szybko przeanalizować nie tylko zasoby metrykalne, ale również emigracyjne, fotografie, do tego dokumenty i gazety, w których ktoś coś napisał, nekrologii. Naszą rolą jest ukierunkowanie, sprawdzenie powtarzalności nazwisk, jak np. Nowak, Kowalski i inne, które są tak powszechne, że tylko znajomość rzeczy po naszej stronie pozwala znaleźć prawdziwą linię.
A dlaczego warto to robić? Gdyby ktoś stwierdził, że dobrze się to czyta i zaskakujące, że pokrewieństwa sięgają tak daleko - dlaczego warto się wysilić?
Myślę, że każdy z nas jest zawieszony w próżni. Niektórym wcześniej odeszli rodzice czy dziadkowie. Nie mają się kogo spytać, a nawet jeśli mają, to nie rozmawiają o pochodzeniu. Próżnia jest to rzecz dotycząca naszego pochodzenia, przemieszczania się, zawodów, wykształcenia, posiadania w przeszłości różnych dóbr materialnych albo pochodzenia z innych zakątków globu. Historia powodowała, że odcinani byliśmy również od własnych korzeni. Mówię tutaj o przesiedleniach, które miały miejsce zaraz po drugiej wojnie światowej.
Stąd wysiedlano ludzi na wschód. Później przesiedlono ludzi do Polski współczesnej, więc oni zostali odcięci od korzeni. Współcześnie próbują ocalić dla potomnych historię swojego rodu, poszukując korzeni - czegoś, co nie istnieje.
Przedłużając pana myśl w kierunku podtrzymywania relacji międzyludzkich - gotowe drzewo pewnie może być pretekstem, by szerzej - rodzinnie przy nim usiąść i powspominać, nawet z dalekimi krewnymi. I warto pewnie wykorzystać ten czas jeszcze wśród żywych, z dziadkami, pradziadkami?
Proponowałbym jak najwięcej notować, a jeżeli jest taka możliwość - nagrywać. Włączać dyktafony w czasie spotkań. Utrwalać głos swoich krewnych, dziadków, pradziadków - jeśli jeszcze żyją. Będzie można w przyszłości nawet zaprezentować głos dziadka już nieżyjącego swoim dzieciom i opowie on historię swojego życia nagraną przez nas. W ten sposób można zachować historię całej rodziny.
-
Mentzen buńczucznie: Nie musimy rządzić w 2023 roku. Możemy zrobić rząd w 2027 r. Całe życie przed nami
-
Tak wielu wakatów w policji jeszcze nie było. Ekspert ostrzega przed prostymi receptami. "To będzie tragiczne"
-
"Wara od mojej ręki i portfela". Dlaczego 36 proc. młodych mężczyzn ruszyło za Konfederacją?
-
Katolicka "sekta" w Częstochowie. "Wieczorem wybuchały krzyki dzieci, płacz i odgłosy uderzeń"
-
Przywódca zbrodniczego reżimu był "przydatny" Janowi Pawłowi II. W tle "sponsoring" Kościoła
- Protesty w Izraelu. "Albo rząd się cofnie, albo będzie rewolucja". Prawicowi kibole mają wyjść na ulice
- Błażej Kmieciak rezygnuje z funkcji przewodniczącego Państwowej Komisji ds. Pedofilii
- Ekspert analizuje tempo rosyjskich działań na Ukrainie. "To może być ostatni rozdział tego konfliktu"
- Komendant gorlickiej straży miejskiej brutalnie pobity. 19-laltkowi grozi do 10 lat więzienia
- Syndrom wypalenia zawodowego a L4. Czy można wziąć zwolnienie lekarskie na tę przypadłość?