"Przed wyniesieniem trumny w ostatni próg stukano trzy razy". Niektóre zwyczaje pogrzebowe praktykuje się do dziś

REKLAMA
Trumna stała otwarta w mieszkaniu, a wokół niej bliscy i sąsiedzi. I tak - ze zmarłym w domu - oczekiwano na pogrzeb. Czasem były to nawet trzy doby. W tym czasie trzeba było zrobić wszystko, żeby pozwolić duszy wyjść z ciała i absolutnie jej nie spotkać. Niektóre zwyczaje pogrzebowe praktykowane są jeszcze dzisiaj, ale o tych najbardziej szokujących na szczęście już tylko się opowiada. Informacje na ten temat bada Beata Bitner z działu etnografii w Muzeum w Hrubieszowie.
REKLAMA

Michał Mikulski: 1 i 2 listopada to ważne dni dla wielu Polaków. Czy dawniej też tak było? Czy kilkadziesiąt lat wcześniej na cmentarzach także robiło się wtedy tłoczno? 

Beata Bitner: Tak, choć jedną z większych różnic - bo dziś już się tego nie praktykuje - były dziady cmentarne. Kiedyś kobiety przy każdym domu przygotowywały jadło. Najczęściej chleb i jakieś drobne rzeczy. Kiedy ludzie szli na cmentarz, to takim osobom wręczano jedzenie, a one - w podzięce - miały się modlić za dusze zmarłych rodziny, od której otrzymano to jedzenie. Sam cmentarz również się zmienił. Dzisiaj rzadko widzimy usypane z ziemi nagrobki. Współcześnie wszystko jest ładnie wylane. Zrobione są specjalnie grobowce, które mają nam służyć przez dziesiątki lat.

REKLAMA

A ozdoby? Zanim jeszcze fabryki zaczęły produkować znicze, to zapewne coś musiało je zapoczątkować. 

Dawniej świeczki zastępowały znicze. Wkładano je w ziemię. Wypaliła się i nie było śladu. Na grób noszono igliwie, coś zielonego. Suszki były popularne, kwiaty cięte z ogródka. Zrywali, ścinali i przynosili do trumny przed pogrzebem, a w listopadzie na grób. Jak umierała osoba młoda, to kwiaty były jasne, jak starsza to ciemne. Ważne było pożegnanie się.

Skoro jesteśmy przy cmentarzu, to lokalizacja miejsca pochówku, na przykład najbliższej bramy albo na końcu cmentarza wiązała się z szerszym znaczeniem? Ponoć chronologia nie była najważniejsza?

Cmentarze miały kiedyś wydzielone miejsca i nie chodziło jedynie o dobre gospodarowanie przestrzenią. Centralna część była dla najbogatszych. Była też część niepoświęcona i tam chowano osoby, które popełniły samobójstwo. Był sektor, gdzie były pochowane małe dzieci, nieochrzczone jeszcze i to też miało swój wydźwięk. Do tych kwater na uboczu rzadziej zaglądano. Nie wszyscy też pamiętają, że przed laty na cmentarzu otwierano również trumnę. Była to ostatnia okazja na pożegnanie się ze zmarłym i jeszcze w latach '70 niektórzy praktykowali ten zwyczaj.

Pamiętam, że dawniej okazji do zobaczenia zmarłego było dużo więcej. Nie było chłodni, więc otwarta trumna stała nawet przez trzy dni w domu zmarłego. Przy niej rodzina i sąsiedzi. Dziś w dużych miastach taki bezpośredni kontakt z ciałem zmarłego mamy często tylko przez dwie godziny - w kaplicy przed pogrzebem.

Zazwyczaj na trzecią dobę po śmierci osoba była chowana. Jej pobyt w domu stał się okazją do budowania wokół tego różnych zwyczajów. Pierwsze można było zobaczyć jeszcze przed śmiercią. Jak już rodzina się spodziewała, że taka osoba niedomaga, leży, chyli się ku końcowi, to bardzo często wzywany był ksiądz, żeby dał ostatnie namaszczenie.

Osobie, która już odchodziła, wkładano zapaloną świecę - gromnicę w dłonie i nikt nie mógł w domu płakać. To przeszkadzało duszy, która miała iść w następną drogę. Rodzina spotykała się na modlitwie, a jak już osoba zmarła, można było ten żal i smutek wyrazić, a nawet trzeba było, lamentowaniem. Gospodarz informował wieś dzwonem kościelnym, że domownik zmarł. Był także zwyczaj, zgodnie z którym na zewnątrz domu wystawiano wieko trumny - informując, że osoba umarła.

REKLAMA

A zatrzymywanie zegarów - z tym się pani spotkała?

Zatrzymywano zegar i zasłaniano również wszystkie lustra w domu, żeby nie było odbicia. Życie miało się zatrzymać w tym mieszkaniu. Wygaszano nawet ogień, który miał przeszkadzać w śmierci i rozpalano dopiero po pogrzebie. Czasem zimą było -20 stopni i w piecu nie wolno było palić. Rodzina mieszkała wówczas u sąsiadów. Zdarzało się - na przykład na Lubelszczyźnie - że jeden z członków rodziny wychodził przed dom, płakał i prosił wszystkich sąsiadów o wybaczenie win, które osoba zmarła miała na swoim koncie za życia. Dzięki temu mogła spokojnie odejść.

Sam moment wynoszenia trumny wiązał się dawniej z konkretnym rytuałem. Przodem? Tyłem? Jak było poprawnie?

Nogami do przodu. A to było poprzedzone czymś jeszcze. Zanim zamknięto trumnę i wyniesiono zmarłego z domu - wywracano w domu wszystkie stołki do góry nogami, otwierano wszystkie okna, szafki, wszystkie drzwi w gospodarstwie. Wszystko po to, żeby ta dusza nie została. Mieszkania były bardzo małe, kręte, trumnę trudno było drzwiami wynieść i często wynoszono ją oknem. Przed wyniesieniem zawsze w ostatni próg stukano trzy razy. Do dziś u niektórych to się zachowało. Słyszałam o przypadkach, że nawet przed wyniesieniem z prosektorium również stukano w próg.

Na wsi próg miał symboliczne znaczenie. Był połączeniem dwóch światów - rzeczywistego i nadprzyrodzonego. A stukanie miało być odłączeniem z ziemskiego i połączeniem ze światem, który nas czeka w następnym życiu.

Ponoć do trumny wkładano dawniej wiele przedmiotów i czasem nawet ledwo domykano wieko.

W ogóle przykładano dużą uwagę do przygotowania zmarłego. Ubranie musiało być nowe, członkowie rodziny sami często je szyli. Nie miało guzików, pętelek, bo to też zatrzymywało duszę. Wiek również miał znaczenie. Jeżeli była to panienka na wydaniu, to bywało, że zakładano jej suknię ślubną - widać to na starszych fotografiach. Jeśli ktoś podpierał się laską, to wkładano do trumny laskę. Gdy ktoś palił fajkę, to też na pamiątkę zostawała z właścicielem. Jeśli zmarły lubił popijać procenty, to na drogę również wkładano buteleczkę. Kobietom często wkładano ulubioną chustę i często używaną książeczkę modlitewną. Oprócz tego zawsze pod poduszkę były wkładane wianuszki poświęcone w oktawie Bożego Ciała, które miały zapewnić ochronę osobie zmarłej.

REKLAMA

A sama trumna? Drewniana?

I tu też ciekawostka, bo kiedyś jeszcze za życia ludzie szykowali sobie materiał na trumnę. Dzisiaj idziemy do zakładu pogrzebowego, mamy duży wybór. Kiedyś za młodu wybierano sobie deski. Później czekały latami i jak ktoś zmarł, to przychodzili sąsiedzi i pomagali zbić trumnę. Był to rodzaj ostatniej posługi i pożegnania z tego świata.

A czy wizyta na cmentarzu, np. po zmroku - w związku z tymi wierzeniami, o których dziś pani mówi - wiązała się ze strachem? Wchodzili tylko odważni?

To była zawsze strefa świętości, ale śmiałków - chcących sprawdzić, kto jest odważny - nie brakowało. Cmentarz traktowano jako miejsce specyficzne. Ludzie się bardzo bali wchodzić tam po zachodzie słońca. Bali się, że spotkają obłąkane dusze. Panowie - o północy na przykład - wchodzili na cmentarz, żeby pokazać, że są odważni. Ludzie kiedyś bali się osób, które miały zły wzrok. Starali się, żeby nie straszyły po śmierci. I tu uwaga - chodzili w nocy na cmentarz, żeby odkopać ten grób, otworzyć trumnę, odwrócić tę osobę twarzą do dołu, zakopać i jeszcze mak wysypać. Jeżeli uda jej się wydostać z trumny - tak wierzono - to zacznie zbierać mak i nie wydostanie się z tego miejsca. W ten sposób nie będzie straszyła członków rodziny.

Wróćmy jeszcze na koniec do 1 i 2 listopada. Dzisiaj jesteśmy w stanie nawet przejechać setki kilometrów, żeby dotrzeć na cmentarze do naszych bliskich. Mobilność dawniej była utrudniona, ale czy wtedy przy grobach gromadziły się całe rodziny?

Tak, to zawsze było ważnym świętem. Kiedyś może nie pokonywano takiej odległości, bo chowano zmarłych blisko domu. Nie było też tak dostępnych środków lokomocji, żeby pokonać aż tyle kilometrów. Dzisiaj wyprowadzamy się z rodzinnych miejscowości, nie żyje się w nich już tak wielopokoleniowo.

Dla katolików czy prawosławnych na naszych terenach to święto było bardzo ważne. Kiedyś nawet przy każdej zmianie pór roku odwiedzano cmentarze. Na Święta Wielkanocne noszone były pisanki. Toczono po grobie jajka. Zdarzało się, że ludzie przynosili na cmentarz jedzenie - dla duszy zmarłej, żeby się posiliła i mogła iść w dalszą drogę. Wierzono, że dusze zmarłych odwiedzają też nas, np. w Wigilię Bożego Narodzenia.

REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA

TOK FM PREMIUM

REKLAMA
REKLAMA
Copyright © Grupa Radiowa Agory