Uciekają tu z dalekiej Ukrainy. "Przeżywam z nimi to, o czym kiedyś czytałem w książkach"

- Przez nasz punkt przeszło ponad 70 tysięcy ludzi odprawionych później w lepsze miejsce. Część z nich wraca już do domu i wstępuje do nas się pożegnać - mówi nam kierownik punktu recepcyjnego w Hrubieszowie Marek Watras. Niemała jest jednak wciąż liczba osób, które uciekają przed wojną, głównie z odległych rejonów Ukrainy.
Zobacz wideo

W lutym i w marcu trafiali tu uchodźcy uciekający przed wojną. Byli nie tylko przerażeni, ale i potwornie zmęczeni. Często w śniegu i mrozie czekali wcześniej przed przejściem granicznym wiele godzin. Teren przed punktem recepcyjnym zamienił się w samowystarczalne miasteczko. Wolontariusze z Hrubieszowa udzielili tu pomocy kilkudziesięciu tysiącom uchodźców. Jak dziś wygląda jeden z najbardziej charakterystycznych punktów recepcyjnych w Polsce, na który patrzyła nie tylko Polska, ale i cały świat? Opowiada nam dziś Marek Watras, dyrektor Hrubieszowskiego Ośrodka Sportu i Rekreacji, od lutego również kierownik tego punktu.

Michał Mikulski: Pamiętam, jak rozmawialiśmy w pierwszych dniach wojny w Ukrainie. Po naszej stronie granicy widzieliśmy wtedy kumulację potrzeb społecznych i humanitarnych. Dziś, gdy patrzymy na sytuację na granicy, gdzie uchodźców jest mniej, może się wydawać, że takie miejsca jak punkt recepcyjny już nie działają, bo nie mają dla kogo.

Marek Watras: Niestety, takie miejsca muszą jeszcze pracować i cały czas obserwujemy potrzebę ich działania. W tym momencie w punkcie recepcyjnym przyjmujemy ludzi z dalekiego wschodu Ukrainy. Uciekają z okupacji albo bezpośrednich działań wojennych. 

To ile osób trafia tu tygodniowo?

Mamy od 100 do 200 uchodźców, którymi musimy się zaopiekować.

Na czym teraz ta opieka polega?

Szukamy każdemu indywidualnego miejsca pobytu, bo jesteśmy od tego, żeby świadczyć pomoc krótkotrwałą i znaleźć dobre miejsce na dłuższy pobyt. Dziennie - w zaokrągleniu - przebywa u nas około 100 uchodźców.

A w pierwszych tygodniach wojny ile osób potrzebowało pomocy?

Nawet powyżej tysiąca. To też były okresy niesprzyjające pogodowo. Czasem mieliśmy minus 15, nawet minus 20 stopni i to było dramatyczne zderzenie się z rzeczywistością. Przez nasz punkt przeszło ponad 70 tysięcy ludzi odprawionych później w lepsze miejsce. Część z nich wraca już do domu i wstępuje do nas się pożegnać, ale teraz głównie obserwujemy przyjazd ludzi z dalekiego wschodu Ukrainy, typu Mariupol, Donieck i okolice tych miast.

Punkt recepcyjny w HrubieszowiePunkt recepcyjny w Hrubieszowie Fot. Jakub Orzechowski / Agencja Wyborcza.pl

Obecnie przechodzimy przez teren ośrodka i on tętni życiem. Na boiskach piłkarskich chłopcy grają w piłkę, ktoś inny korzysta ze sprzętu sportowego, a jeszcze inni spacerują albo są na siłowni zewnętrznej. Kilka miesięcy temu to miejsce sportowo zamarło?

Trzeba było przestawić się na inne działania i cały Hrubieszów to robił. Wyłączyliśmy halę ze sportowego użycia, bo stała się domem dla uciekających przed wojną. Podobnie całe zaplecze. Natomiast z pozostałych części można było korzystać, choć mnóstwo ludzi zaangażowało się w pomoc. Teren ośrodka wyglądał trochę jak dworzec i miejsce dostaw towarów. Stał się samowystarczalnym miasteczkiem. Teraz - mimo że życie wraca do normy - nadal obserwujemy zderzenie dwóch światów. Tutaj idziemy koło pozostawionego lanosa. Już pół roku stoi. Tam jest jeszcze inne auto porzucone i nikt na razie po nie nie wrócił.

Ktoś ruszył dalej i te samochody na ukraińskich blachach pozostały?

Tak, bez mojej wiedzy zostały pozostawione. Skoro wyjechał i gdzieś jest w świecie, tzn. że jest mu tam lepiej. Jak wróci, zabierze auto i pojedzie do domu, nie ma problemu.

Przejdziemy teraz z fajnego miejsca sportowego do punktu recepcyjnego, poczujemy ten zapach 100 ludzi dziennie w hali sportowej.

To jeszcze zanim wejdziemy... Mówił pan o dzieleniu życia na dwa światy, a skupiliśmy się na porzuconych samochodach z Ukrainy. Te dwa światy to też pana życie jako kierownika tego miejsca i życie osób obsługujących punkt?

To też pytanie do mojej żony. Ja już się do tego przyzwyczaiłem. Mamy tu pracowników, którzy świadczą pomoc medyczną, tłumaczy, psychologów, pomoc żywieniową. Przyznaję, mój telefon ciągle dzwoni, bez względu na porę i to ważne telefony, bo ktoś musi rozwiązywać bieżące problemy.

Weszliśmy do sali, w której nie chcemy hałasować, bo niektórzy śpią, odpoczywają. Gwar zdecydowanie mniejszy niż kilka miesięcy temu, ale reszta wygląda podobnie.

Wtedy przebywało jednocześnie 1500 ludzi. Teraz jest od kilkunastu do kilkudziesięciu osób. Niektórzy spacerują, czekają na transport, bo mają konkretny cel. Niektórzy zaraz jadą do Niemiec, do pracy. Pobyty trwają przeważnie do trzech dni, ale martwi mnie jedna z rodzin, którą opiekujemy się od mają. Ciągle czekają na wizę kanadyjską. Wszyscy jesteśmy bezradni. Nikt nie może tego przyspieszyć i są w tej hali - na leżankach - już chyba piąty miesiąc. Liczymy, że w końcu wiza dojdzie.

Punk recepcyjny dla uchodźców w Hrubieszowie.Punk recepcyjny dla uchodźców w Hrubieszowie. fot. Michał Mikulski

Wizy od kuriera

W tym czasie moje spotkanie z kierownikiem zobaczyło ukraińskie małżeństwo w wieku około 60 lat. Ruszyli w naszą stronę z kopertą w ręku. Przytulają kierownika, mają łzy w oczach. Okazało się, że kilka minut wcześniej kurier dostarczył im wspomniane wizy.

- Nam Polska dopomogła, Kanada dopomogła, dostaliśmy wizy - mówi po ukraińsku kobieta. - Bardzo dziękujemy Polsce, dyrektorowi Markowi. Bardzo dobrze nam się tutaj żyło, ale nie mamy wyjścia. Musimy jechać do Kanady. Żal uciekać z Ukrainy i żal opuszczać Polskę. Trafiliśmy tu 10 maja. W Vancouver mamy kuzyna - dopowiada mąż.

Rodzina uciekła z Mikołajowa. - Zrzucili bomby na nasze budynki, były tam dzieci. Tylko ucieczką mogliśmy się uratować i naszą rodzinę - wspominają. Przekonują, że tak szybko, jak tylko się da, chcieliby wrócić do Ukrainy, "do swojego gniazda". - Po drodze obowiązkowo odwiedzimy Polskę, by znowu wam podziękować - podsumowują.

Wracamy jednak do rozmowy z kierownikiem ośrodka.

Punk recepcyjny dla uchodźców w Hrubieszowie.Punk recepcyjny dla uchodźców w Hrubieszowie. fot. Michał Mikulski

Małżeństwo oczekujące na wizy ruszy do Kanady, inni - jak mówił pan - wyjeżdżają do Niemiec. W jakich jeszcze kierunkach odjeżdżają stąd busy i autokary?

Przyjeżdża dużo ludzi niepełnosprawnych, więc DPS-y, ośrodki pobytowe, niektórzy i w Hrubieszowie zostają na dłużej. Są ośrodki typu Nadarzyn [pod Warszawą - red.], które też przyjmują uchodźców i kierujemy ich - mając kontakty - do innych polskich miast.

Przeszliśmy przez cały punkt i znowu jesteśmy przy wejściu. Gdy tu pojawia się uchodźca, w jaki sposób odbywa się jego obsługa?

Tutaj następuje zapis. Uchodźca otrzymuje od nas niezbędne informacje, kartę SIM - by natychmiast mógł komunikować się z rodziną. I tutaj odbywają się pierwsze rozmowy z tłumaczami, z naszymi ludźmi, którzy pytają, jak ktoś chce pokierować swoim życiem. Tu się zaczyna. Dalej idą jeść, spać i spokojnie żyją.

Czy każdy wchodzi dalej, zostaje do następnego dnia?

Teraz już w większości jadą dalej. Mamy zorganizowane transporty. Jeśli ktoś jest zdecydowany na dalszą drogę i już wie, gdzie mógłby pojechać albo jest otwarty na nasze propozycje, to szybko się umyje, posili, a my wykonamy wtedy kilka telefonów i rusza w drogę.

Jeśli chodzi o rzeczy typu żywność czy artykuły chemiczne, to po wejściu do punktu widać, że to jest. Przykładowo - pieluchy przygotowane w kącie, zgodnie z rozmiarami. A są jakieś potrzeby, czegoś brakuje?

Najważniejsza jest rozmowa i to załatwiają nasi ludzie, wolontariusze. Oni rozstrzygają te pierwsze potrzeby. Wojewoda jest pierwszą instancją, która organizuje to wszystko i wszystkie zabezpieczenia finansowe od wojewody też mamy. Zgromadziliśmy bardzo dużo rzeczy i jeśli się wyczerpują, to bez problemu jest to kupowane.

Mówił pan o wschodzie Ukrainy, o terenach najbardziej dotkniętych wojną. A czy z przygranicznych miast z zachodniej Ukrainy też widać tu uchodźców?

Głównie wschód. Z przygranicznego terenu - owszem - w pierwszych miesiącach obserwowaliśmy takich ludzi, ale teraz już ich nie ma. Wracają spokojnie do swoich miejsc albo już dawno tam wrócili, bo nie można na obczyźnie żyć w nieskończoność. Teraz są tylko z terenów bombardowanych i okupowanych. Kiedyś czytałem o czymś takim w książkach, a teraz obserwuję na własne oczy i bardzo przeżywam.

DOSTĘP PREMIUM

WE WSPÓŁPRACY Z