Sądowa batalia o dobre imię i edukację antydyskryminacyjną. Prof. Fuszara wygrywa z prawicowym stowarzyszeniem

Anna Gmiterek-Zabłocka
Stowarzyszenie Rodzin Wielodzietnych Warszawy i Mazowsza ma przeprosić prof. Małgorzatę Fuszarę za naruszenie jej dóbr - tak stwierdził sąd. Chodzi o list, który prawicowa organizacja rozesłała do 20 tysięcy szkół i w którym wskazywała na rzekomą szkodliwość edukacji antydyskryminacyjnej.
Zobacz wideo

Pozew wpłynął do sądu w 2019 roku, a to oznacza, że na rozstrzygnięcie trzeba było poczekać prawie cztery lata. Ale w końcu jest. W wyniku przegranego procesu Stowarzyszenie Rodzin Wielodzietnych Warszawy i Mazowsza ma przeprosić prof. Małgorzatę Fuszarę za naruszenie jej dóbr oraz wolności wyrażania poglądów i rozpowszechniania informacji. Prof. Fuszara w latach 2014-2015 była pełnomocniczką rządu do spraw równego traktowania. Przed sądem reprezentowało ją Polskie Towarzystwo Prawa Antydyskryminacyjnego i mec. Jakub Turski. 

Sąd uznał, że stowarzyszenie - w liście rozesłanym do tysięcy szkół - wskazywało nieprawdę, jakoby prowadzona przez prof. Fuszarę działalność antydyskryminacyjna (w charakterze pełnomocniczki rządu do spraw równego traktowania) mogła zagrażać dzieciom i młodzieży. Wyrok nie jest jeszcze prawomocny.

Początek tej sprawy sięga roku 2016. To wtedy Stowarzyszenie Rodzin Wielodzietnych Warszawy i Mazowsza wysłało list - do 20 tysięcy szkół w Polsce - którego celem było powstrzymanie ich przed prowadzeniem edukacji antydyskryminacyjnej. W liście skrytykowano kilka organizacji (m.in. Fundację na Rzecz Różnorodności Społecznej), a także konkretne osoby, w tym prof. Małgorzatę Fuszarę.

Jak wskazywano w pozwie, rozesłany do szkół list zawierał nieprawdziwe tezy m.in. o tym, że działania prof. Fuszary (jako pełnomocniczki rządu ds. równego traktowania) miały na celu "zaburzanie seksualności dzieci i młodzieży oraz promowanie w szkole zachowań i zwyczajów LGBTQ odrzucających wszelkie normy społeczne w sferze seksualności". Stowarzyszenie wskazywało również, że te działania "skutkowały narażeniem dzieci i młodzieży na zaburzenia tożsamości oraz zwiększone ryzyko zarażenia wirusem HIV i niszczeniem psychiki, demoralizację i deprawację młodych ludzi".

W liście znalazł się również zarzut, że "pod szlachetnie brzmiącą nazwą edukacji antydyskryminacyjnej kryje się plan promowania w szkole zachowań i zwyczajów LGBTQ, odrzucających wszelkie normy społeczne w sferze seksualności".

Stowarzyszenie próbowało też przekonywać, że "esencją edukacji antydyskryminacyjnej jest skrajny brak tolerancji i dyskryminacja większości rodziców za ich poglądy pod pretekstem tzw. homofobii i narzucanie rewolucyjnych poglądów LGBTQ w sferze seksualności, co zwodniczo nazywa się 'światopoglądową neutralnością'". W liście podkreślono również, że zajęcia z edukacji antydyskryminacyjnej są - rzekomo - jedną wielką manipulacją. 

"Istotne orzeczenie"

"To bardzo istotne orzeczenie, które jest ważne nie tylko dla osób, które są atakowane za swoją antydyskryminacyjną działalność edukacyjną, ale też osób, które - piastując funkcje publiczne - działają na rzecz równości i wyrównywania szans grup mniejszościowych w Polsce" - wskazuje Polskie Towarzystwo Prawa Antydyskryminacyjnego. 

To nie pierwszy proces w tej sprawie. Poprzedni, też wygrany, dotyczył Marty Konarzewskiej, scenarzystki i byłej nauczycielki. W rozesłanym do szkół liście Stowarzyszenia Rodzin Wielodzietnych Warszawy i Mazowsza znalazło się m.in. ściągnięte z internetu zdjęcie Konarzewskiej wraz z informacjami o tym, kim jest. - Ktoś mi podesłał treść tego listu. To był dla mnie szok. Strasznie nieprzyjemne jest zobaczyć siebie z czarnym paskiem na oczach, jak przestępcę, a jednocześnie zdjęcie było podpisane imieniem i nazwiskiem - opowiadała w TOK FM Konarzewska. Proces dotyczył naruszenia jej dóbr osobistych. Chodziło m.in. o dobre imię czy wizerunek. Sąd w pierwszej instancji przyznał jej rację i nakazał przeprosiny, co utrzymał także sąd drugiej instancji. 

>> Czytaj także: 

DOSTĘP PREMIUM

WE WSPÓŁPRACY Z