Pochodzi z Ukrainy, mieszka na Śląsku i angażuje pół świata, by pomagać swoim rodakom. "To nasze wspólne piekło"

REKLAMA
Roman - mieszkający na Śląsku Ukrainiec - długo się zastanawiał, czy wrócić do kraju, by walczyć na wojnie. Ostatecznie został w Polsce i zorganizował tu wielką grupę pomocową na rzecz uchodźców. - Na początku, kiedy rozmawiałem z moimi rodakami, myślałem o tym, że każdy z nich ma swoje maleńkie piekło. Później zrozumiałem, że to piekło jest wspólne - mówi.
REKLAMA
Zobacz wideo

Roman urodził się w Zaporożu, ale jego prapradziadek był Polakiem, więc Ukrainiec ma też polskie korzenie. Na Śląsk przyjechał pięć lat temu. To był w jego życiu zupełnie nowy rozdział. Znalazł pracę, rok temu w Będzinie kupił też mieszkanie. Dołączył do niego ojciec - emerytowany wojskowy. Mama Romana - Tatiana, z zawodu nauczycielka - przyjeżdżała do niego co jakiś czas w odwiedziny. Ostatnią wizytę, a raczej jej powrót do domu, zapamięta na zawsze. 

REKLAMA

22 lutego wyruszyła z krakowskiego lotniska do Kijowa. Dzień później była już w Zaporożu, gdzie czekali na nią uczniowie z miejscowego liceum. Niestety, nie zdążyła nawet rozpakować walizek, bo dwa dni później na Ukrainę spadły pierwsze bomby. 1 marca wróciła do Będzina, do syna. Ojciec Romana od dłuższego czasu pracował w Zawierciu, jednak kiedy wybuchła wojna, bez zastanowienia wyjechał na front. - Ojciec jest zawodowym wojskowym i wiem, że w ten sposób ratuje ludziom życie. To była dobra decyzja - tak myślę jako Ukrainiec. Ale jako syn wolałbym, żeby został tu ze mną - przyznaje Roman.

Nie ukrywa, że wielokrotnie zastanawiał się, czy - tak jak ojciec - powinien wrócić do kraju. - Miałem oczywiście takie myśli, żeby do niego dołączyć. Myślałem o tym na granicy. Może porzucę tu mój samochód i przejdę tych kilka kroków - mówi zamyślony. Jak dodaje, uczucie to czasami powraca.

Został, żeby pomagać

Ostatecznie jednak Roman został w Będzinie na Śląsku, żeby organizować pomoc dla Ukraińców. Od początku wojny - wraz z przyjaciółmi z Pszczyny i Zawiercia - przywożą ludzi z granicy, szukają dla nich mieszkań, załatwiają formalności, wysyłają transporty z żywnością, lekami i sprzętem wojskowym do Ukrainy. Zrobiła się z tego szeroko zakrojona akcja, w którą zaangażowało się wiele ludzi. 

Jedną z osób, która pomaga razem z Romanem jest Damian. Natrafili na siebie trochę przypadkiem. Tydzień po wybuchu wojny Damian zaczął szukać informacji, kto z jego okolicy chciałby się zaangażować w pomoc. W ten sposób spotkał Romana. Od tego czasu słyszą się kilkadziesiąt razy dziennie. Pierwszy raz pojechali na granicę 5 marca. Przywieźli wtedy 25 uchodźców i szybko znaleźli im mieszkania w Zawierciu i w Porębie. Potem organizowali kolejne kursy i przywozili kolejne osoby. Znajdowali im mieszkania albo u znajomych, albo na różnych forach w internecie. W sumie udało im się przywieźć z granicy około 600 uchodźców.

REKLAMA

- Na początku, kiedy rozmawiałem z moimi rodakami, myślałem o tym, że każdy z nich ma swoje maleńkie piekło. Później zrozumiałem, że to piekło jest wspólne - przyznaje ze smutkiem Roman. -  Każdy z nich żyje teraz w ogromnym stresie i trzeba z nimi rozmawiać bardzo delikatnie. Każdy przecież stracił albo dom, albo najbliższych. Czasami wszystko co miał - dodaje.

Cały świat szukał kamizelek kuloodpornych

Oprócz pomocy mieszkaniowej - Roman i jego przyjaciele zbierają też dary dla Ukrainy. Najbardziej  potrzebne są opatrunki, w każdej ilości. - Piszą do nas wolontariusze z rożnych miast, którzy wysyłają listy potrzebnych rzeczy, bardzo różnych. Jednak z każdej strony przeważają prośby o opatrunki, apteczki, siatki maskujące - wylicza.

Transporty darów do UkrainyTransporty darów do Ukrainy Roman Bogusławski

Roman na bieżąco kontaktuje się z wolontariuszami w Dniepropietrowsku, Połtawie, Zaporożu i Lwowie. Dzięki temu wie, że żołnierze w tej chwili czekają na wojskowe buty, odzież czy noktowizory. Niezwykle potrzebne - i niestety deficytowe - są też kamizelki kuloodporne.

REKLAMA

Grupa przyjaciół ze Śląska zebrała więc pieniądze, za które chciała takie kamizelki kupić. W ciągu jednego dnia Łukasz - przyjaciel Damiana - zebrał w międzynarodowej firmie, w której pracuje, aż 12 tysięcy dolarów. Mimo tak dużej kwoty, w Polsce nie udało się nabyć kamizelek.

- Zadzwoniłem od naszej przyjaciółki Oli, która mieszka we Francji z pytaniem, czy tam mogłaby je kupić - opowiada Damian. - Udało się! Ola nie chciała za nie pieniędzy. Prosiła, byśmy wydali te fundusze na coś innego. Dzięki temu mogliśmy dodatkowo kupić leki. Zresztą na tym się nie skończyło, ponieważ zorganizowała również zbiórkę pod Lionem i wysłała do nas dużą ilość lekarstw, opatrunków i środków do dezynfekcji - dodaje.

Kolejne kamizelki załatwił znajomy Romana - Karol, który uruchomił swoje kontakty w Stanach Zjednoczonych. Pewnego dnia zadzwonił z informacją, że znalazł kamizelki, które przekazali amerykańscy policjanci.

Pomógł też Jorge (dla polskich znajomych Jurek) - Argentyńczyk, który od kilku lat mieszka w Pszczynie, ale ma wiele kontaktów w różnych częściach świata. W celu nabycia kamizelek dla Ukraińców odezwał się do znajomych aż w Meksyku. Tam kamizelki łatwiej kupić, ale trudniej przetransportować ze względu na obowiązujące przepisy. Procedury wciąż trwają.

REKLAMA

Grupa Kalinina

Grupa pomocowa, w której działa Roman nazwała się Grupą Wsparcia imienia Kalinina. Dlaczego właśnie tak? Otóż Siergiej Władimirowicz Kalinin był uczniem Tatiany, matki Romana. W 2014 roku pojechał bronić Donbasu. Zginął w czasie drugiego dnia walki, pod miastem Iłowajśk. Była to jedna z najbardziej krwawych bitew w Donbasie. - To była pierwsza znana mi osoba, która oddała życie za wolność Ukrainy - przyznaje ze smutkiem Roman. - Chcemy, by jego imię żyło, bo ten człowiek był prawdziwym bohaterem - dodaje.

- Każda pomoc jest cenna, za każdą jesteśmy bardzo wdzięczni. Żyję tu już pięć lat i mam wielu przyjaciół. Może mi się poszczęściło w życiu. Nigdy nie było wokół mnie Polaków, o których mógłbym powiedzieć coś złego. Takich ludzi jak Damian chyba można spotkać właśnie w takich złych czasach. Bohaterów nie widać w zwykłym życiu. Można ich zobaczyć dopiero wtedy, kiedy jest bardzo źle - mówi ze wzruszeniem Roman. 

REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA

TOK FM PREMIUM

REKLAMA
REKLAMA
Copyright © Grupa Radiowa Agory